Blog

COŚ SIĘ KOŃCZY, COŚ SIĘ ZACZYNA.

 

Dziś historia jakich wiele, ale o dość zaskakującym zakończeniu.
Pewnego dnia do mojego gabinetu przyszedł na sesję mężczyzna. Już od progu było widać, że nie jest w najlepszej formie. Niby wielki chłop, bo miał prawie dwa metry wzrostu, dobrze zbudowany, a jednak jakiś taki skulony, przygnębiony, jak to się mówi – cień człowieka.
Usiadł na sofie, pochylił głowę i milczał przez jakieś 5 minut. Cierpliwie czekałem, aż zbierze się w sobie. Spojrzał na mnie i wypalił – „Panie, żona mi przyprawiła rogi i kazała mi do Pana przyjść, żebym zrozumiał, dlaczego”. W pierwszej chwili mnie zatkało. No bo co powiedzieć na tak wyartykułowane dość konkretne żądanie? Spojrzałem na niego i odpowiedziałem: - „Wie Pan, ja mogę Panu pomóc zrozumieć i lepiej poznać siebie, a co do zdrady – podświadomie oboje wydaliście na to zgodę. Natomiast żebyśmy mogli się zająć tym problemem, musi mi Pan coś więcej na ten temat powiedzieć”. Po tej krótkiej, acz konkretnej wymianie zdań, popłynął potok słów i zaczęła się rysować konkretna historia. Historia smutnego małżeństwa, gdzie zarówno mąż, jak i żona, choć żyli razem pod jednym dachem, mieli dzieci, jeździli wspólnie na ferie i wakacje, tak naprawdę żyli osobno. On miał swój biznes od lat, ona zajmowała się domem. On wracał wieczorami zmęczony i pierwsze, co robił, to nalewał sobie szklaneczkę whisky, ona chciała z nim omówić bieżące sprawy, wygadać się. On nie miał siły, by ją słuchać. Ona
przestała mówić. On przestał dbać o siebie, przytył, presja w firmie i codziennie pity alkohol podsycały w nim agresję, więc coraz częściej w domu wybuchały awantury. Nikt już ze sobą normalnie nie rozmawiał, bo każda rozmowa kończyła się kłótnią. Żona zapisała się na kurs przedsiębiorczości, bo dość już miała siedzenia w domu. I na tym kursie poznała chłopaka. Chłopaka młodszego od niej o 26 lat. Straciła dla niego głowę. Po kilku miesiącach podwójnego życia, powiedziała o tym mężowi i oznajmiła, że ona z tej znajomości nie zrezygnuje, bo nareszcie czuje, że żyje, ale nie chce się rozwodzić, bo przecież są dzieci. Zresztą i tak od lat żyją obok siebie, więc co za różnica. Całą winą za tę sytuację obarczyła męża, który faktycznie średnio się interesował czymś innym poza pracą. Natomiast ten „przewrót” w życiu osobistym mocno wybił go z rytmu i nie był w stanie pojąć, jak doszło do tego wszystkiego. Stąd też pomysł żony, by przyszedł na sesję do mnie. Zapytałem go, czy chce ratować to małżeństwo. Po chwili zastanowienia stwierdził, że dopiero, jak mi o tym wszystkim opowiedział, dotarło do niego, że jego małżeństwo to fikcja, i że w sumie on nie widzi powodu, dla którego miałby stanąć na drodze do szczęścia matce swoich dzieci. Natomiast jednocześnie nie potrafił sobie wyobrazić innego życia, zwyczajnie się bał, że zostanie sam i już całkowicie straci motywację do tego, by żyć. Zaproponowałem mu, że popracujemy na sesjach nad odbudowaniem jego poczucia wartości i pewności siebie, bo tak naprawdę to tu leżała przyczyna tej całej sytuacji. Mężczyzna kompletnie nie potrafił zobaczyć swojego potencjału. Do tej pory żył dla rodziny. Pracował dla rodziny, a tak naprawdę nie było w tym jego autentycznej potrzeby, nigdy nie myślał o tym, co go naprawdę kręci. Zapytany o pasję, spojrzał na mnie zdziwiony. Jaka pasja? On nie miał czasu na takie rzeczy. Odbyliśmy sześć sesji, na których pracowaliśmy nad wszystkimi kluczowymi aspektami. Na siódmym spotkaniu mężczyzna oznajmił, że dojrzał już do decyzji o rozwodzie i wzięcia w pełni odpowiedzialności za swoje życie. Jakieś trzy dni później zadzwoniła do mnie jego żona. Zapłakana prosiła, bym znalazł dla niej termin. Umówiliśmy się kilka dni później. Na spotkanie przyszła bardzo zdenerwowana. Jak tylko usiadła, od razu zaczęła płakać. Gdy już się trochę uspokoiła, powiedziała mi, że jest załamana, bo mąż wystąpił o rozwód, a ona sobie nie wyobraża, że miałaby teraz zacząć żyć na własny rachunek i jej celem nie było się rozwodzić. Była przekonana, że na sesji u mnie mąż pogodzi się z faktem, że ona ma kochanka i status quo nie ulegnie zmianie. Przecież mają dzieci, a ona nie pracuje, więc jak miałaby funkcjonować po rozwodzie? Przecież nie ma ani pracy, ani żadnych oszczędności. Zapytałem ją wprost, czy naprawdę uważa, że lepszym rozwiązaniem jest żyć w zakłamaniu niż w prawdzie i na własną odpowiedzialność?
Jak się okazało, w jej przypadku również u podstaw leżał strach. Strach przed samodzielnością, życiem na własny rachunek, strach przed wzięciem odpowiedzialności za własne życie, decyzje i wybory. Strach i brak pewności siebie. Zaproponowałem jej dokładnie to samo, co jej mężowi, czyli pracę nad własnym potencjałem i odzyskaniem poczucia wartości. Przychodziła do mnie przez cztery miesiące i po czterech miesiącach z radością oznajmiła mi, że dogadali się z mężem. Podzielili majątek, ustalili opiekę nad dziećmi i wnieśli sprawę o rozwód. Po miesiącu byli już rozwiedzeni i każde poszło w swoją stronę. On odkrył w sobie pasję do nurkowania. Zapisał się do sekcji nurkowania i tam poznał kobietę, w której się zakochał. Ona otworzyła sklep ze zdrową żywnością i zajęła się naturopatią, a związek z młodszym o 26 lat mężczyzną kwitł w najlepsze. Byłym małżonkom udało się zachować dobre relacje i mimo rozwodu, mają ze sobą stały i bardzo dobry kontakt. Spotykają się przy okazji świąt i innych ważnych wydarzeń. Jak pokazuje ten przykład, nie każdy koniec jest końcem świata i nie każdy rozwód jest definitywnym końcem relacji. Wszystko jest możliwe. Wszystko kończy się i zaczyna w nas i to my decydujemy, jakie rozwiązania przyciągamy. Czasem to, co wydaje nam się nie do przeskoczenia, po czasie zmienia obraz. A dlaczego? Bo my się zmieniamy. Wszystko jest w naszych rękach. Wystarczy otworzyć się na zmiany.

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

SYTUACJA BIEŻĄCA JAKO AKTYWATOR TRAUMY Z PRZESZŁOŚCI

 

Każdy z nas przeżył kiedyś coś, co mocno nim wstrząsnęło. Nie ma ludzi, którzy przez życie przeszli nie borykając się z żadnym trudnym doświadczeniem. Zwykle takie traumatyczne sytuacje mają swój głębszy sens i prowadzą nas do lepszego samopoznania. Skłaniają do pracy nad sobą. Oczywiście nie wszyscy wyciągają wnioski, czy też chcą się pochylić nad tym, co trudne i bolesne, ale jesteśmy na takim etapie rozwoju, że coraz więcej ludzi ma rozszerzoną samoświadomość. To wynosi ludzkość na wyższy poziom. Kiedy mamy więcej zrozumienia dla samych siebie, automatycznie mamy też go więcej dla innych. Uczymy się odpuszczać, wybaczać i nie oceniać. Ale droga do tego samorozwoju często prowadzi właśnie przez pracę z traumami. A traumy mają to do siebie, że lubią sobie siedzieć w ukryciu. Podgryzają nas regularnie z różnych stron, ale rzadko z przytupem. Do czasu. Aż przychodzi taki moment, że walą z siłą tsunami i wyrywają nas z butów. Dzieje się to zazwyczaj „przez przypadek”, czyli taką traumę aktywuje jakieś nagłe zdarzenie. Tak dokładnie było w przypadku mojego klienta – 50. letniego mężczyzny, który pojawił się u mnie w gabinecie. Bardzo niespokojny, nerwowy, rozkojarzony. Trudno mu się było skupić. Jak to określił na wstępie – nie daje sobie rady sam ze sobą. Tradycyjnie zapytałem go, co się ostatnio w jego życiu wydarzyło? Czy miało może miejsce jakieś gwałtowne zdarzenie, które wpłynęło na jego obecny stan emocjonalny? W odpowiedzi usłyszałem krótką historię sprzed trzech tygodni. Otóż mężczyzna był świadkiem niefortunnego wypadku. Stał na chodniku przed przejściem dla pieszych i zobaczył, jak jego sąsiad idący po przeciwnej stronie potknął się, przewrócił i w konsekwencji złamał nogę. Mój klient od razu wezwał pogotowie, a do czasu przyjazdu udzielił swojemu sąsiadowi pierwszej pomocy i czekał wraz z nim, aż przyjadą sanitariusze. Sąsiad parę godzin później wrócił ze szpitala. Poza złamaną nogą nic więcej mu się nie stało. Natomiast to zdarzenie uaktywniło w moim kliencie potężny lęk. Doprowadziło go to do rozstroju nerwowego. Nie mógł spać w nocy. Analizował w najdrobniejszych szczegółach przebieg wypadku, zastanawiał się, czy był w stanie temu zapobiec. Przez trzy tygodnie nie myślał o niczym innym. Obiektywnie nic aż tak przerażającego się nie stało, natomiast subiektywny odbiór mężczyzny był zupełnie inny. Jemu wręcz zawalił się świat. Kompletnie stracił kontrolę nad własnymi myślami i emocjami i był tym autentycznie przerażony. Na pierwszej sesji nie był w stanie w ogóle pracować, więc zrobiłem mu pieśń serca, żeby mógł się wyciszyć i uspokoić i umówiliśmy się na następną sesję. Na tę drugą sesję przyszedł już w miarę spokojny. Udało nam się wejść w stan theta i wtedy mojemu klientowi przypomniało się, jak mając 4 lata był na wakacjach na wsi u dziadków. Siedział sobie na schodkach na ganku i zobaczył, jak dziadek wraca z pola. Krzyknął do niego uradowany. Dziadek podniósł głowę i w tym samym momencie stracił równowagę i się przewrócił. Przewrócił się tak niefortunnie, że złamał nogę. Trafił do szpitala, a po miesiącu zmarł. Ciocia chłopca obwiniła go za tę całą sytuację twierdząc, że gdyby chłopiec nie krzyknął wtedy do dziadka, to ten by się nie przewrócił i nie doszłoby do tej katastrofy. Ten cały splot zdarzeń, plus oskarżenia cioci wywołały w małym chłopcu potężne poczucie winy – traumę, która uaktywniła się w dorosłym życiu na skutek sytuacji z wypadkiem sąsiada. Gdy dotarliśmy do korzenia, mogłem uzdrowić wszystkie emocje związane z sytuacją z dzieciństwa, jak i z sytuacją bieżącą, odesłać do światła całe poczucie winy i lęk, które wręcz obezwładniały mojego klienta. Zmiana, jak nastąpiła w mężczyźnie była widoczna gołym okiem. Zniknęło całe napięcie zarówno z jego twarzy jak i z ciała. Spojrzenie nabrało blasku i automatycznie poczuł ogromną ulgę, jakby wielki kamień spadł mu z serca. Tydzień później zadzwonił do mnie, żeby mi powiedzieć, że od czasu naszej ostatniej sesji już ani razu nie miał napadu paniki, śpi spokojnie i z powrotem zaczął normalnie funkcjonować. Czyli trauma została rozpoznana, odesłana do światła i uzdrowiona.

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

KIEDY TELEFON KOMÓRKOWY TO CAŁY ŚWIAT TWOJEGO DZIECKA

 

Dziś poruszę temat, z którym może się utożsamić praktycznie każdy rodzic dziecka w wieku szkolnym (choć już i u przedszkolaków można to zauważyć), a mianowicie temat uzależnienia od telefonu komórkowego. Plagi naszych czasów. Oczywiście problem ten dotyczy w podobnym stopniu również dorosłych, żeby nie było i jak w przypadku każdego uzależnienia wiąże się z ucieczką. Ucieczką od życia tu i teraz, ucieczką od problemów, ucieczką w inny, pozornie bezpieczniejszy świat. Określenia „pozornie” używam z pełną premedytacją, bo ten inny świat jest tylko ułudą, czymś, co wytwarza nasz umysł, kiedy nie radzimy sobie z rzeczywistością. I o ile my, dorośli, mamy świadomość, że uzależnienie to coś złego, o tyle dzieci kompletnie nie mają o tym pojęcia, wpadając w szpony nałogu wręcz błyskawicznie.

Współczesny świat dostarcza nam ogrom bodźców, stawia nam poprzeczkę nienaturalnie wysoko, dlatego nie wytrzymujemy tego napięcia. Nie dajemy sobie rady z własnymi oczekiwaniami względem siebie samych. Mało tego, te wygórowane oczekiwania przenosimy podświadomie na nasze dzieci. Chcemy im dać wszystko, co najlepsze i jednocześnie chcemy, żeby byli lepsi od nas, czyli odnosili większe sukcesy, mieli szerszy zakres umiejętności, umieli stawiać na siebie, byli odważniejsi, bardziej przebojowi, itd., itd. Jednocześnie przez pęd życia mamy coraz mniej czasu na jakościowe relacje, na chwilę wytchnienia, na złapanie balansu. Jesteśmy nerwowi, często smutni, przepracowani, łatwo nas wyprowadzić z równowagi. Co za tym idzie, żeby się zrelaksować, sięgamy po telefon. Nie po książkę, nie idziemy na spacer, czy na rower, albo na siłownię lub fitness, bo to się już wiąże z jakimiś dodatkowymi czynnościami. Chwytamy za telefon i kilkoma kliknięciami zanurzamy się w alternatywną rzeczywistość. Wciąga nas to tak bardzo, że nawet nie wiemy, kiedy mija 15
minut, pół godziny, godzina, a nawet więcej. Więc co się dziwić dzieciom? Najpierw dajemy im telefon, żeby sobie obejrzały bajeczkę. Jedną, drugą, itd. One oglądają, a my mamy chwilę dla siebie. I tak się to zaczyna. Kiedy są starsze, kupujemy im telefony, żeby mogły się z nami komunikować, ale rozmowy to tylko minimalny procent, jeśli chodzi o prawdziwy powód korzystania z telefonów komórkowych. Gry, filmiki, tik tok, instagram, youtube – to są pochłaniacze naszych dzieci, to jest ich drugi, choć w ogromnej większości, nadrzędny świat. W tym świecie coś od niech zależy (takie mają wrażenie), w tym świecie mają dostęp do różnych treści, które same sobie wybierają (mimo pozornej kontroli rodzicielskiej), z tego świata, o zgrozo, czerpią zakłamany obraz tego, jak powinno wyglądać życie i na podstawie tych informacji budują sobie własne wyobrażenia. W ten świat uciekają od naszych oczekiwań. Po tym dość długim wstępie czas na historię, jakich wiele, czyli historię dziecka, dla którego świat zaczynał się od i kończył się na - telefonie komórkowym. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie zaniepokojona mama 11. letniej dziewczynki, która cały swój wolny czas spędzała wpatrzona w telefon komórkowy. Nie było z nią praktycznie żadnego kontaktu.

Wszelkie próby odebrania jej smartfona kończyły się histerią. Rodzice z przerażeniem rozkładali ręce. Po krótkiej rozmowie zaproponowałem, żeby najpierw na sesję przyszli rodzice, bo w przypadku dzieci w tym wieku zawsze zalecam najpierw pracę z rodzicami. Zwykle źródło problemu znajduje się w nich – w ich wzajemnych relacjach, czy też samej postawie względem dziecka. I uprzedzając od razu wnioski – tu nie chodzi o obwinianie rodziców. Jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas popełnia błędy, czasem zupełnie nieświadomie. Często wynika to ze wzorców, które sami wynieśliśmy z domu, albo z narzuconej sobie presji. Absolutnie odżegnuję się od narracji związanej z poczuciem winy. W moim gabinecie i mojej metodzie pracy nie szukam winy, szukam przyczyny, a następnie zajmuję się uzdrawianiem niewłaściwych przekonań, które doprowadziły do danej sytuacji. Wracając do wątku głównego, czyli do przytaczanej historii. Moja propozycja przeprowadzenia pierwszej sesji z rodzicami niestety nie spotkała się z entuzjazmem. Mama dziewczynki stwierdziła, że z nią i ojcem dziecka wszystko jest ok. i nalegała, żebym od razu zrobił sesję córce. Tak też się stało. Mniej więcej po tygodniu od rozmowy telefonicznej w moim gabinecie zjawiła się mama z córką. Po wstępnej rozmowie mama wyszła i zostaliśmy sami. Dziewczynka na początku była wycofana i lekko przestraszona, ale spokojnie wytłumaczyłem jej, jak będziemy pracować. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, chwyciłem ją za rękę i wprowadziłem nas w stan theta. W stanie theta zadałem jej pytanie, co jest jej największą pasją. Bez zastanowienia odpowiedziała, że malowanie obrazów. Drążąc temat zapytałem, dlaczego w takim razie tego nie robi? W odpowiedzi usłyszałem ciekawą historię. Otóż dziewczynka od małego uwielbiała malować. Oddając się tej czynności czuła się po prostu szczęśliwa. Niestety rodzicom bardzo przeszkadzał bałagan, który temu malowaniu towarzyszył (oboje byli mocno pedantyczni) – rozlana woda, porozkładane farby, brudne pędzle, zamalowane kartki na podłodze, mimo tego że dziewczynka malowała w swoim pokoju. Co chwilę dochodziło do spięć i awantur na tym tle. Problem eskalował do tego stopnia, że któregoś razu tata dziewczynki wpadł w szał i wyrzucił jej farby. Oliwy do ognia dolała ciocia (siostra mamy) – nauczycielka plastyki w liceum, która orzekła, oglądając namalowane obrazki, że dziewczynka niestety nie ma talentu i nie ma co się łudzić, ale malarką to ona nigdy nie będzie. Obie te sytuacje doprowadziły do tego, że dziewczynka porzuciła swoją pasję i całkowicie przestała malować. Zamknęła się w sobie i uciekła w nałóg, czyli przeniosła swoją całą uwagę w wirtualną rzeczywistość. Przestała się odzywać, wychodzić na dwór, spotykać się z koleżankami. Wracała ze szkoły, odrabiała lekcje i od razu chwytała za telefon. Odcięła się od realnego świata, od rodziców, żeby nie czuć odrzucenia i braku akceptacji. Nie umiała sobie poradzić z tym, że według niej zawiodła rodziców. Tak to wyglądało z jej perspektywy.

Odbyliśmy kilka sesji, na których uzdrawialiśmy jej przekonania. Również rodzice dziewczynki zdecydowali się na pracę ze mną. Pracowaliśmy równolegle, co doprowadziło do pięknego finału. Rodzice dziewczynki w końcu zrozumieli sytuację i dali wolność swojej córce w sposobie wyrażania się, ona sama wróciła do malowania, a problem z uzależnieniem od telefonu zniknął po miesiącu. Otwarcie się na siebie nawzajem, uszanowanie swoich pragnień, czuła i pełna zrozumienia komunikacja na linii rodzic-dziecko stały się kluczem do rozwiązania problemu.

SŁODYCZE JAKO SUBSTYTUT SZCZĘŚCIA

 

Nadwaga, a w konsekwencji otyłość to jedna z największych chorób cywilizacyjnych XXI wieku. Coraz więcej dzieci już we wczesnym wieku cierpi na nadwagę, co wiąże się nie tylko z różnymi ograniczeniami ruchowymi, ale przede wszystkim z odrzuceniem przez rówieśników i czasem wręcz wykluczeniem środowiskowym, a w konsekwencji depresją niejednokrotnie prowadzącą do prób samobójczych. Nadwaga równa się niskie poczucie własnej wartości, bo współczesny świat, media społecznościowe, stawiają nam poprzeczkę bardzo wysoko. Niby jest ruch body positive, ale i tak wiadomo, że lubi się tych ładnych i szczupłych. To oni zwykle są popularni, przebojowi, łatwo nawiązują kontakty, mają powodzenie w miłości. W moim gabinecie bardzo często goszczę ludzi od lat borykających się z nadprogramowymi kilogramami, którzy wręcz nienawidzą siebie. Oczywiście problem nie leży tylko i wyłącznie w złych nawykach żywieniowych i braku ruchu. Główną przyczyną zwykle są sytuacje wywodzące się z trudnych przeżyć w dzieciństwie.

Dziś chciałbym przytoczyć historię pewnej kobiety, która zjawiła się u mnie, bo bardzo chciała schudnąć. W dniu, w którym przekroczyła próg gabinetu, ważyła 160 kg. Widać było, że samo chodzenie sprawia jej trudność. Jak tylko usiadła, od razu zaczęła płakać i tak płakała przez dobre 10 minut, wyrzucając z siebie słowa, jak z automatu. Usłyszałem, że nie może na siebie patrzeć od lat, że czuje do siebie odrazę, obrzydzenie, nienawidzi siebie, bo wygląda jak cyt. „gruba świnia”, że nie zasługuje na to, by ją ktoś pokochał, że nie potrafi sobie niczego odmówić, itd.,itd. Dałem jej czas, pozwoliłem, by to wszystko wybrzmiało i kiedy już się uspokoiła, zapytałem, dlaczego do mnie przyszła. Odparła, że pierwszy raz w życiu zakochała się w mężczyźnie, a miała 49 lat i też pierwszy raz w życiu poczuła, że chciałaby o siebie zadbać. Do tej pory skupiała się tylko na pracy zawodowej (zajmowała wysokie kierownicze stanowisko) i nic poza tym ją nie interesowała. Od zawsze była gruba, nauczyła się z tym żyć. Niewiele oczekiwała od życia, bo miała świadomość, że osoba o jej posturze nie ma co liczyć na jakieś udane życie osobiste. Bardzo mocno kontrolowała swoje uczucia, praktycznie spychając je na margines, bo panicznie bała się odrzucenia. Nigdy wcześniej nie współżyła z żadnym mężczyzną. I nagle w wieku 49 lat trafiła ją strzała amora. Zauroczenie było tak silne, że nie potrafiła sobie z tym w żaden racjonalny sposób poradzić. Kiedy weszliśmy w stan theta, natychmiast przyszło do mnie najprostsze pytanie: jak myśli, dlaczego jest otyła? Odpowiedź była równie szybka i prosta, jak zadane przeze mnie pytanie. Otóż przyczyną jej otyłości były ptysie, które pochłaniała w ogromnych ilościach. Zapytałem, z czym jej się kojarzą te ciastka. Wtedy kobieta się rozpłakała, bo przypomniała sobie sytuację z dzieciństwa związaną z burzliwym rozwodem rodziców. Jej rodzice rozstali się, gdy miała cztery lata. Z tego czasu pamięta ciągłe kłótnie. Finalnie mama wyrzuciła tatę z domu i zabroniła mu się spotykać z córką. Cały czas go o wszystko obwiniała mówiąc o tym głośno przy córce. Nigdy nie usłyszała dobrego słowa na temat własnego taty. Długo też nie miała z nim kontaktu i była święcie przekonana, że to ojciec zrezygnował ze spotkań z nią. Któregoś razu, jak miała 11 lat, jej tata pojawił się pod szkołą i zapytał, czy mogliby porozmawiać. Dziewczynka się zgodziła. Poszli razem do kawiarni, gdzie tata kupił jej ptysie i podczas tego spotkania opowiedział, jak bardzo za nią tęsknił, jak wielokrotnie się starał z nią zobaczyć, prosił o to matkę dziewczynki, ale za każdym razem słyszał, że nie ma takiej możliwości. Wtedy podczas tej rozmowy moja klientka poczuła tak ogromną ulgę i przypływ miłości ze strony taty, jakich nie czuła od rozstania rodziców. Pierwszy raz od dawna czuła się szczęśliwa i kochana przez oboje rodziców. Ten moment bardzo mocno utkwił jej w pamięci i nierozerwalnie kojarzył się z ptysiami, które wtedy jadła. W głowie zakodował jej się schemat: ptysie równa się szczęście, miłość, ulga. Później zawsze, ilekroć chciała się poczuć lepiej, zaznać uczucia błogiego spokoju i wszechogarniającej fali miłości, sięgała po ptysie. To było silniejsze od niej. Gdy mama dowiedziała się o jej spotkaniu z tatą wpadła w szał. Nie mogła jej wybaczyć takiej zdrady. Dla 11. letniej dziewczynki to był zbyt duży ciężar emocjonalny. Ona tylko chciała, żeby mama tak źle nie mówiła o tacie, bo to przecież jej tata, ona go kocha, a mama opowiada o nim straszne rzeczy i jeszcze wymaga od niej, żeby go tak samo nie lubiła. Jak miała go nie lubić, skoro on jej powiedział, że za nią tak bardzo tęsknił, i że ją tak bardzo kocha? Dla dziecka ten konflikt lojalności był nie do zniesienia, więc konsekwencją tej sytuacji była utrata zaufania do ludzi i izolacja.

Reasumując, przyczyną otyłości mojej klientki były trzy aspekty:

  • kłótnie rodziców, które wzbudziły w dziecku poczucie winy za rozpad ich związku (gdyby mnienie było, to rodzice by się nie kłócili),
  • porzucenie przez ojca,
  • wściekłość matki, kiedy córka zaczęła się spotykać z ojcem.

Jak już to udało nam się ustalić, mogliśmy rozpocząć proces uzdrawiania wszystkich tych aspektów. Niesamowitym było obserwować, jak moja klientka wręcz chudnie w oczach. W ciągu trzech miesięcy schudła ponad 20 kg. Krok po kroku zaczęła wychodzić ze swojej skorupy, dostrzegać w sobie coś więcej niż tylko górę tłuszczu. To zmotywowało ją do jeszcze większej pracy nad sobą. Zapisała się do dietetyka i na zajęcia fitness dla osób plus size. Zainwestowała w nową garderobę i odważyła się pójść na spotkanie z koleżankami z pracy, czego zawsze konsekwentnie unikała. Wspaniała to była przemiana. Nie wiem co prawda, jak potoczyła się historia z mężczyzną, w którym się zakochała, bo na sesjach pracowaliśmy głównie nad uzdrawianiem wyżej wymienionych aspektów i to dla mnie była kwestia nadrzędna. Natomiast wniosek nasuwa się jeden. Jeśli mamy niezdrową relację z jedzeniem, bo ono zastępuje nam bliskość i miłość, to temu należy poświęcić uwagę i na tym się skupić, gdyż to może być przyczyną naszych problemów z wagą.

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

TRAUMA NA TLE RELIGIJNYM PRZYCZYNĄ PROBLEMÓW FINANSOWYCH

 

O wpływie naszego wychowania, zasad zaszczepionych nam w dzieciństwie, religijnym i kulturowym uwarunkowaniom pisałem już nie raz. Ale skoro tak często przychodzi mi z tym pracować podczas sesji, oznacza to tylko jedno: są to schematy tak mocno zakorzenione, że należy o nich mówić tak długo, aż w każdym, kto się z tym zmaga, zostanie to rozpoznane i uzdrowione.

Polska to kraj katolicki. Katolicyzm zaś został zbudowany na solidnych podstawach – grzechu, gniewu Boga i poczuciu winy. W latach 80. , kiedy w kraju dokonywał się przełom i Polska uwalniała się z komunistycznych struktur, religia katolicka urosła do rangi elementu walki o wolność. Do kościoła chodzili prawie wszyscy. Wszak mieliśmy papieża Polaka, nasze dobro narodowe. I choć nauki kościoła głównie bazują na zarządzaniu strachem w oparciu o poczucie winy za popełnione grzechy, to jednak miały wielką moc jednoczenia społeczeństwa w myśl wyrwania się z kajdan niewoli komunistyczno-socjalistycznych oprawców. Większość ludzi urodzonych pod koniec lat 70. właśnie teraz zbiera żniwo ówczesnego wychowania, a w kontekście religijnym – przymusu przynależności do społeczności katolickiej i surowego przestrzegania panujących w związku z tym przykazań. Mój klient, o którym dzisiaj opowiem, to wzorcowa „ofiara” katolickiego wychowania. Ale zacznijmy od początku.

Razu pewnego zapisał się do mnie na sesję online 52. letni mężczyzna. Nie szło mu w biznesie, a biznes miał niemały, bo był właścicielem czterech restauracji w jednym z największych miast w Polsce, ale te restauracje praktycznie nie przynosiły mu żadnego zysku. Ledwo starczało mu na opłaty, pensje dla pracowników i bieżące życie. Na urlopie z rodziną nie był od ponad 8 lat, bo zwyczajnie nie było go na to stać. Ta sytuacja doprowadziła go wręcz na skraj załamania nerwowego. Wizja bankructwa, niemożność utrzymania rodziny, skłoniła go do szukania przyczyny takiego stanu rzeczy, bo racjonalnie patrząc, powinien zarabiać spore pieniądze. Miał świetnych kucharzy, zgrany zespół pracowników, tylko interes nie hulał jak należy.

We wstępnej rozmowie kilkukrotnie poruszył temat religii katolickiej, a konkretnie swojej nienawiści do tej religii, która ściśle wiązała się z jego stosunkiem do matki. A ten stosunek, jak łatwo się można domyślić, był tożsamy. Od razu poczułem, że to na tym powinniśmy skupić swoją uwagę i temu poświęcić pracę. Ewidentnie w tej nienawiści tkwił korzeń problemu.

Zapytałem skąd się biorą w nim tak silne, negatywne emocje w stosunku do kobiety, która dała mu życie. Otóż, jak się okazało, matka mojego klienta była osobą ortodoksyjnie wierzącą i co za tym idzie, wymagała od swojego syna bezwzględnego posłuszeństwa w kwestii przestrzegania rygorystycznych zasad wiary katolickiej. Musiał chodzić co niedzielę do kościoła, uczestniczyć we wszystkich nabożeństwach okolicznościowych i oczywiście obowiązkowo uczęszczać na religię. Temat ten nie podlegał absolutnie żadnej dyskusji.

Kiedy weszliśmy w stan theta, mężczyzna przypomniał sobie jedną bardzo traumatyczną dla niego sytuację z dzieciństwa. Miał wtedy 10 lat. W tamtych czasach lekcje religii odbywały się w salkach katechetycznych przy kościele. Wrócił po lekcjach do domu wyjątkowo zmęczony i powiedział mamie, że nie chce iść dzisiaj na religię. Jak można się było spodziewać, mama wyraziła kategoryczny sprzeciw. Mój klient zaparł się, ale mama wręcz siłą zaciągnęła go do salki katechetycznej. Całą drogę płakał i krzyczał, że nie chce iść, ale mama nic sobie z tego nie robiła. Wręcz siłą wepchnęła go takiego zapłakanego do sali, więc chłopak nie miał wyjścia, jak tylko zostać do końca zajęć. Emocje związane z tą sytuacją były tak silne, że wywołały w nim nienawiść i odrazę zarówno do matki jak i religii katolickiej. Lata całe żył w tej nienawiści i jednocześnie w ogromnym poczuciu winy w stosunku do siebie za to, że żywi takie straszne uczucia do własnej matki. Nie umiał sobie tego wszystkiego poukładać. Ta ciągła walka tocząca się w jego głowie i sercu skutecznie blokowała w nim naturalny przepływ energii, co przekładało się na blokadę w sferze finansowej.

Jak tylko do tego dotarliśmy, zacząłem w stanie theta uzdrawiać tę sytuacje i wszystkie emocje z nią związane. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie otwartość i gotowość na zmianę mojego klienta. Po uzdrowieniu tej traumy na przestrzeni dosłownie trzech tygodni mężczyzna zaczął dostrzegać realną i wręcz natychmiastową poprawę w swoich finansach. Skończył się zastój w biznesie, a restauracje w końcu zaczęły przynosić zyski. Ulga, jaką poczuł po zdjęciu ze swoich barków tego wieloletniego emocjonalnego ciężaru, była niesamowita. Przestał mieć stany lękowe, odzyskał duchowy spokój i przede wszystkim odblokował swój męski potencjał, który był mu tak bardzo potrzebny, żeby uzyskać stabilność w dziedzinie finansów.

KIEDY POCZUCIE WINY NIE POZWALA CI RUSZYĆ Z MIEJSCA

 

Poczucie winy jest jak wielki kamień zawieszony przy szyi, który ciągnie nas w dół i sprawia, że każdy krok do przodu stanowi nie lada wyzwanie. Poczucie winy obniża nasze poczucie wartości i blokuje nasze skrzydła przed tym, żeby wzbić się wysoko. Poczucie winy, które zakorzeniło się w nas głęboko, dawno temu odbiera nam radość i jest naszym najsurowszym krytykiem i zarazem oprawcą. Z powodu poczucia winy nie dajemy sobie prawa do bycia szczęśliwym, bo skoro w naszym przekonaniu zrobiliśmy coś złego, co zasługuje na potępienie, to automatycznie nie zasługujemy na to, by spełniać się w życiu i dostawać od niego wszystko, co najlepsze. Często w to poczucie winy wpędza nas sposób, w jaki zostaliśmy wychowani, zasady, które wpojono nam w dzieciństwie. Zasady, ograniczenia kulturowe czy religijne. I o tym będzie dzisiejsza opowieść. Któregoś pięknego wiosennego dnia przyszła do mnie na sesję młoda kobieta. Myślę, że mogła mieć najwyżej 35 lat. Inteligentna, świetnie wykształcona, otwarta na pracę nad sobą.

Przyszła, bo borykała się z problemem puchnących nóg. Z medycznego punktu widzenia wszystko z nią było ok. Lekarze rozkładali ręce i twierdzili, że już taka jej uroda i musi się nauczyć z tym żyć. Zawsze mnie fascynuje, jak ktoś z kierunkowym wykształceniem medycznym może w taki sposób komentować przypadłość swojego pacjenta, który szuka odpowiedzi na dręczący go zdrowotny problem. Wierzę, że taka „diagnoza” może naprawdę podłamać, ale niestety dzieje się tak często. Wtedy ludzie zaczynają szukać alternatyw. I w sumie dobrze, bo po nitce do kłębka, udaje im, się dotrzeć do prawdziwego źródła problemu.

Tak było oczywiście i tym razem. Test ciała pokazał mi, że problem ma swoje podłoże na poziomie genetycznym. Jeden z dziadków mojej klientki regularnie zdradzał, bił i okradał swoją żonę, która z niemocy nie potrafiła mu się w żaden sposób przeciwstawić. Zapytałem w jakich momentach mojej klientce puchną nogi. W stanie theta zobaczyła, że zawsze są to momenty, w których wchodzi w związek. Nasunęła mi się natychmiast myśl, że to puchnięcie nóg jest alergią na związek. Jakby uruchamiał się jakiś program samoobrony organizmu ściśle związany z rodowym podłożem.

Następny aspekt, to kwestia ogromnej zależności finansowej mamy klientki od męża (ojca klientki). Wyglądało to tak, jakby była zniewolona i nie miała kompletnie siły, żeby postawić na siebie. Zaczęliśmy „grzebać” głębiej i doszliśmy do momentu, w którym moja klientka przychodziła na świat. Zobaczyłem, że był to wyjątkowo trudny moment, co ona sama potwierdziła. Poród był pośladkowy, dziewczynka utknęła w kanale rodnym i oczywiście konieczne było cesarskie cięcie. Jak tylko to usłyszałem, to od razu nasunęło mi się pytanie o finanse. Okazało się, że prócz puchnięcia nóg i problemu ze znalezieniem sobie partnera (co wyszło już w trakcie sesji), klientka ma spore problemy natury finansowej. Z wykształcenia była biochemikiem, ale nie mogąc znaleźć pracy w zawodzie została nauczycielką biologii w szkole podstawowej i udzielała korepetycji z biologii i chemii. Niestety nie zarabiała zbyt dobrze, a do tego jakiś czas temu wzięła jakąś chwilówkę, której nie udało jej się spłacić w terminie i miała teraz na karku komornika.

Intensywnie pracowaliśmy nad tymi tematami przez dobre pół roku. Udało nam się uzdrowić bardzo dużo przekonań, ale cały czas czułem, że jeszcze nie dotarliśmy do korzenia. Aż na którejś sesji coś w mojej klientce pękło. Było to bardzo gwałtowne, niczym pęknięcie tamy podczas powodzi, przez którą z całą mocą wylewa się wezbrana woda. Zaczęła wręcz szlochać i usłyszałem, że ma w sobie ogromne poczucie winy, które zrodziło się, gdy miała 16 lat. Wtedy po raz pierwszy poszła do łóżka z mężczyzną. Zrobiła to oczywiście w tajemnicy przed rodzicami, ale niestety została przyłapana na gorącym uczynku. A że w jej domu rodzinnym panowały niezwykle surowe zasady, a nade wszystko królowała moralność katolicka, pokłosie tego występku było ogromne. Wychowana w tym duchu dziewczyna, która w wieku 16 lat, w wyniku pierwszego, niezwykle silnego zakochania, idzie do łóżka z chłopakiem, do tego jeszcze ukrywanym przed rodzicami, popełnia niezwykle ciężki grzech. Nie dość, że zawiodła rodziców, którzy byli przekonani, że ich córka jest dobrze wychowaną młodą damą, która ma jakieś zasady moralne, to jeszcze zawiodła Boga. Czuła się jak jakaś pierwsza lepsza ladacznica, bez ambicji i zasad, co zresztą zostało jej dosadnie przez rodziców uświadomione. I z tym piętnem żyła do momentu naszej znamiennej sesji, gdzie w końcu całą pogardę do siebie udało jej się wyartykułować. Dopiero jak to wszystko opowiedziała, jak zmierzyła się z ogromem pretensji, które miała sama do siebie, dopiero wszystko w jej życiu nabrało rumieńców i prawdziwego rozpędu. To ogromne poczucie winy rozbiliśmy na czynniki pierwsze, uzdrowiliśmy i odesłaliśmy do światła. Pracowaliśmy tak długo, aż naprawdę poczuła się od niego wolna. Nagle nabrała odwagi, żeby zacząć robić to, o czym od zawsze marzyła, czyli swoje własne kosmetyki. Znalazła inwestora, który wyłożył kapitał na jej autorską linię kremów i hydrotlatów, które dzisiaj z powodzeniem sprzedaje nie tylko w Polsce, ale i zagranicą. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestały jej puchnąć nogi, a jej relacje z mężczyznami w końcu stały się zdrowymi relacjami. Przeszła naprawdę długą drogę, ale też rzetelnie pracowała nad sobą, by dzisiaj być w tym miejscu, w którym się znajduje i choć jej praca ze mną trwała prawie trzy lata, to efekty są naprawdę wspaniałe i zarazem niezwykle budujące.

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

 

Rozmowa

 

Jakub Zienkiewicz rozmowa

 

Jakub Zienkiewicz rozmowa cz.2

 

OD DROBNEGO PRZESTĘPCY DO UZDROWICIELA

Dziś historia niezwykła, która śmiało mogłaby się nadawać na scenariusz dobrego filmu akcji z zakończeniem jak w komedii romantycznej. Co prawda na końcu nie ma ślubu, ale wszystko kończy się dobrze. ;)

Otóż wszystko zaczęło się od mini warsztatów Theta Healing prowadzonych przez moją mentorkę, Mariannę Bartkę, na których byłem obecny. Po zakończonych warsztatach podszedł do mnie mężczyzna – świetnie ubrany, o nienagannej sylwetce, w wieku ok. 45 lat, od którego biła aura pięknej męskiej energii i charyzmy. Przyjechał na te warsztaty aż z Portugalii, gdzie prowadzi swoją klinikę naturopatii po to, by zapoznać się z techniką pracy metodą theta healing. Postanowił umówić się ze mną, żeby doświadczyć na własnej skórze, jak wygląda sesja theta healing i co w wyniku tej sesji może się wydarzyć. Był to bardzo świadomy człowiek na wyjątkowo wysokim poziomie rozwoju duchowego, który na bieżąco pracował ze swoimi emocjami, więc tu nie chodziło o głębokie uzdrawianie traum, ale o samo doświadczenie. Po skończonej sesji został u mnie jeszcze chwilę, żeby podzielić się z mną historią swojego życia i opowiedzieć mi jak to się stało, że został uzdrowicielem. A że historia jest naprawdę niesamowita, postanowiłem ją tutaj opisać. Mężczyzna ów wychowywał się w rodzinie, w której ojciec był oficerem śledczym, pracującym przy wyjątkowo trudnych zbrodniach z bardzo mocno ugruntowanymi kodeksem moralnym i bardzo radykalnym podejściem do przestrzegania prawa. W jego świecie nie było przestrzeni do dyskusji, bo wszystko było albo czarne, albo białe. Z kolei matka była nauczycielką języka polskiego w liceum, a hobbystycznie zajmowała się naturopatią. Czytała mnóstwo książek dotyczących uzdrawiania, zgłębiała różne metody pracy nad sobą. W okresie dorastania bohatera tej historii, a był to przełom lat 80. i 90., pojawił się bunt i chęć przeciwstawienia się rodzicom, którzy jawili się młodemu chłopakowi jako nawiedzeńcy. Ojciec jako świrnięty strażnik prawa i matka jako szalona szamanka. Dla tzw. beki poczytywał sobie książki matki. Wszystkie te treści traktował jako szarlatanerię i na każdym kroku, gdy tylko miał ku temu sposobność, drwił z tych lektur, umniejszając w ten sposób matce.

Jako 18. latek wplątał się w jakieś szemrane interesy z półświatkiem, miał swoje udziały w kilku agencjach towarzyskich, w handlu narkotykami, bratał się z mafią. Wszystko na przekór rodzicom. Któregoś razu wraz z kilkoma kolegami postanowili obrabować skład towarowy. Niestety zostali złapani na gorącym uczynku. Kolegom udało się zwiać, ale jego przygwoździli sokiści, którzy związali mu nadgarstki paskiem i wepchnęli do samochodu, żeby zawieźć go na komisariat. Siedząc w samochodzie związany paskami, zaczął intensywnie myśleć, jak się wyplątać z tej sytuacji. Bał się przede wszystkim reakcji rodziców, tego, że ich zawiedzie, bo choć uważał ich za nawiedzonych, to w głębi duszy czuł, że ta sytuacja mogłaby ich dobić, a co jak co, byli to dobrzy ludzie, którzy bardzo go kochali. Przypomniał sobie, że czytał książkę matki o metodzie Silvy. Skupił swoje myśli na wizualizowaniu, jak uwalnia się z tych pasków i udaje mu się uciec. Nie słyszał żadnych głosów wokół. Udało mu się wejść w stan głębokiej relaksacji na pograniczu hipnozy. Wyswobodził ręce i jak tylko samochód zwolnił na zakręcie, otworzył drzwi i wyskoczył na drogę. Podniósł się szybko i uciekł w stronę lasu. Sokistom nie udało się go dogonić. Szczęśliwym zrządzeniem losu nie poniósł żadnych konsekwencji tego zdarzenia. Ale jedna myśl nie dawała mu spokoju. Myśl o tym, że to dzięki książkom mamy, dzięki treściom w nich zawartym, dzięki technikom programowania swoich myśli, które wcześniej tak wyśmiewał, jego historia miała takie, a nie inne zakończenie. Postanowił zagłębić się w medycynę alternatywną, nauczyć się metod pracy z emocjami, metod kontrolowania myśli. A kiedy wszedł na drogę duchowego rozwoju poczuł, że w końcu jest na swoim miejscu. Jeździł na różne sympozja, kursy, zwiedził praktycznie cały świat. Osiedlił się w Portugalii i tam założył swoją klinikę naturopatii, by móc w oparciu o swoje doświadczenia i zdobytą wiedzę pomagać ludziom w pracy nad sobą. Jednocześnie jego umysł był i wciąż jest głodny wiedzy, dlatego nadal zgłębia różne metody. Theta healing otworzyło przed nim kolejne drzwi do wejścia na jeszcze wyższy szczebel rozwoju duchowego, do stania się jeszcze doskonalszym uzdrowicielem i nauczycielem zarazem.

Jak pokazuje ta historia – ludzkie losy są czasem naprawdę nieodgadnione i nigdy nie wiadomo, dokąd zaprowadzi nas przeznaczenie we wczesnym etapie. Później, gdy zyskujemy pewnego rodzaju świadomość, możemy kreować swoje życie według własnej woli, według nawet najbardziej nieprawdopodobnego scenariusza, bo tak naprawdę wszystko jest możliwe. Ograniczenia są tylko w naszej głowie.

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

 

 

DLACZEGO NIE MOGĘ DONOSIĆ CIĄŻY?

Z takim pytaniem pojawiła się u mnie na sesji trzydziestosześcioletnia kobieta. Trafiła do mnie umęczona serią niepowodzeń na drodze do wymarzonego macierzyństwa. Przeszła już mnóstwo badań u różnych specjalistów, od ginekologa przez endokrynologa na psychologu kończąc. Fizycznie i psychicznie wszystko z nią było ok. Zachodziła w ciążę i roniła ją zwykle w 5. lub 6. tygodniu. Na szczęście nie wiązało się to z koniecznością hospitalizacji, czy też jakąś ingerencją ginekologiczną, bo ciąże były na tyle wczesne, że organizm sam w naturalny sposób się oczyszczał. Jednak ilość takich biomechanicznych poronień jak na jedną kobietę była spora. Ewidentnie coś stało na przeszkodzie, żeby moja klientka mogła zostać matką. I moim/naszym zadaniem było dotrzeć do źródła tej blokady. Zanim wprowadziłem moją klientkę w stan theta, przeprowadziłem krótki wywiad. Pochodziła z pełnej rodziny, ale raczej nie można było się pokusić o stwierdzenie, że była to rodzina szczęśliwa. Z relacji mojej klientki w domu rodzinnym nie było czuć miłości. Rodzice często się kłócili. Mama ciągle się wkurzała na tatę, a tata regularnie popijał. Atmosfera niejednokrotnie była nerwowa, a największym marzeniem mojej klientki było jak najszybsze opuszczenie domu rodzinnego, a będąc nastolatką najbardziej chciała, żeby jej rodzice się rozwiedli. Gdy miała 19 lat, wyjechała na studia do miasta oddalonego od rodzinnej miejscowości ponad 300 km już nigdy na dłużej niż kilka dni nie wróciła do domu rodzinnego. 

Zawsze marzyła o tym, żeby mieć męża i dzieci, stworzyć rodzinę, jakiej nigdy sama nie miała – szczęśliwą, pełną miłości. Miała kilka poważniejszych związków, ale dopiero w wieku 29 lat poznała mężczyznę, za którego zdecydowała się wyjść za mąż. Oboje bardzo chcieli już mieć dzieci. Starali się ponad 5 lat, ale skutek zawsze był ten sam. Weszliśmy w stan theta i moja klientka zobaczyła swoją mamę, która siedzi na kanapie, trzyma w rękach niemowlęce śpioszki i zanosi się płaczem. Ewidentnie wyczuwalne były emocje związane z ogromną stratą. Była to bardzo intensywna sesja, bo te emocje natychmiast przełożyły się na stan mojej klientki, która w tamtym momencie poczuła ból własnej mamy, ból związany z utratą dziecka. Musieliśmy przerwać sesję, bo klientka nie była gotowa, żeby pójść dalej. Uzdrowiłem tę sytuację i odesłałem do światła. Umówiliśmy się na kolejne spotkanie, bo już w tamtym momencie oboje wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec, że nie dotarliśmy do korzenia. Klientka postanowiła porozmawiać z mamą i wypytać ją, czy ona sama straciła kiedyś dziecko. Na następnej sesji miała mi sporo do powiedzenia. Otóż poprosiła mamę o szczerą rozmowę i kiedy zadała jej pytanie o to, czy kiedykolwiek poroniła ciążę, jej mama zalała się łzami. Chwilę trwało zanim się uspokoiła. Kiedy już doszła do siebie, opowiedziała córce swoją smutną historię.

Jako młoda dziewczyna została wydana za mąż za mężczyznę, którego nigdy nie kochała. Kiedyś, na gospodarstwie, młode dziewczyny niewiele miały do powiedzenia w temacie zamążpójścia. Jeśli rodzice uznali, że kandydat się nadaje, nie było dyskusji. I tak też było w przypadku mamy mojej klientki. Została wydana za mąż, bo tak zdecydowali rodzice. Nieważne, że kochała innego. Kobieta długo się nie mogła pogodzić z takim losem. W pewnym momencie wymyśliła sobie, że dziecko odmieni jej życie, że jak urodzi dziecko, to przynajmniej będzie miała dla kogo żyć. Niestety zanim na świat przyszła moja klientka, jej mama straciła piątkę dzieci, gdzie piątą ciążę straciła w piątym miesiącu – płód obumarł, dostała leki na wywołanie porodu i musiała urodzić martwe dziecko. Kiedy zaszła w kolejną ciążę, która od początku była zagrożona (w wyniku tej ciąży na świat przyszła moja klientka), była tak przerażona, że może ją stracić, że przeleżała siedem miesięcy, byle tylko donosić dziecko. Udało się. Na świat przyszła zdrowa dziewczynka. A teraz ta dorosła już dziewczynka siedziała u mnie w gabinecie, opowiadając mi tę historię. W stanie theta zobaczyliśmy cały strach jej mamy, wręcz paniczne przerażenie, które wdrukowało się w pamięć komórkową mojej klientki. To dlatego każda próba donoszenia ciąży kończyła się fiaskiem. Kiedy już dotarliśmy do źródła problemu, mogłem w pełni uzdrowić tę sytuację i strach, przerażenie, że moja klientka, tak jak jej mama, jest skazana na liczne poronienia, zamienić w uczucie spokoju i pewności, że ciąża to piękny stan, niezagrażający życiu ani matki, ani dziecka, że zajście w ciążę nie wiąże się automatycznie z jej stratą. Nie minęły trzy miesiące, a moja klientka zaszła w kolejną ciążę. Przychodziła do mnie jeszcze przez pół roku, bo pracowaliśmy nad jej innymi lękami. Ciążę udało jej się utrzymać, dopiero pod koniec pojawiły się drobne komplikacje, ale to już zupełnie inna historia. Urodziła zdrowego chłopca, który dzisiaj ma już 13 lat i ma dwójkę młodszego rodzeństwa.
Sesje theta healing Jakub Filip Zienkiewicz

 

 

KIEDY ŻYCIE CIĘ PRZERASTA

Czasami w życiu każdego człowieka zdarzają się momenty zwątpienia w sens istnienia. Pragniemy, żeby to ktoś inny za nas podejmował decyzje i w przypadku porażki ponosił jej konsekwencje. Czasami czujemy niemoc i wręcz obezwładnienie. Często wiąże się to z jakimś trudniejszym okresem w naszym życiu, czy to powodowanym rozstaniem, utratą bliskiej osoby, utratą pracy, czy innymi niesprzyjającymi czynnikami. Tak czasami bywa. I co za tym idzie, uczymy się podnosić z takich sytuacji. A co, jeśli życie nas przerasta permanentnie? Kiedy bierna postawa jest naszą jedyną postawą? Wszyscy, którym choć trochę bliska jest metoda theta healing, wiedzą już, że przyczyna takiego stanu leży dużo głębiej, zakopana w naszej podświadomości. I do tej przyczyny należy się dokopać. Nie inaczej było tym razem.

W moim gabinecie pojawił się mężczyzna, który był sam sobą wyczerpany. Swoją postawą wobec życia, z którego praktycznie, odkąd pamięta, był wycofany. Bał się podejmowania jakiejkolwiek decyzji, o wyzwaniach już w ogóle nie mówiąc. Poddawał się wszystkiemu, co go spotykało bez choćby minimalnej inicjatywy własnej. Jak niewolnik, który robi wszystko, co mu każe jego pan. I nie potrafił mi w żaden sposób wytłumaczyć, skąd się w nim taka postawa bierze. Nazwał to niemocą, na którą nie ma wpływu. Jakby coś go paraliżowało na samą myśl, że o czymś miałby zdecydować. Paniczny, wręcz pierwotny strach. Na pierwszej sesji, kiedy wprowadziłem mojego klienta w stan theta, pokazała mu się pełna emocji scena z dzieciństwa. Miał wtedy 10 lat i był na wakacjach na wsi u dziadka od strony taty. Były to lata 70. W wielu gospodarstwach w tamtym czasie chłopcy w wieku 8/9 10/ lat sadzani byli za kierownicą ciągników w trakcie żniw, bo liczyła się każda para rąk do pracy. Dla chłopców była to ogromna atrakcja. Mojemu klientowi przypadł w udziale zaszczyt kierowania traktorem, a był to stary URSUS z okrągłą maską i wydechem zespawanym z dwóch rur, z którego co jakiś czas podczas jazdy leciały iskry. W pewnym momencie ciągnik zgasł.

Okazało się, że padł akumulator i żeby go ponownie odpalić, trzeba go było popchnąć. Mój klient siedział za kierownicą, a wszyscy pracujący w polu dorośli zaczęli pchać pojazd. W

pewnym momencie silnik odpalił i traktor wystartował z impetem. Małego chłopca sparaliżował paniczny strach, nie mógł wykonać żadnego ruchu, a traktor pędził wprost na drzewo, obok którego stał wózek z dzieckiem. Dorośli krzyczeli przerażeni, żeby wcisnął hamulec, ale do niego nic nie docierało. Na szczęście jego dorosły kuzyn w ostatniej chwili wskoczył do kabiny i opanował sytuację. Kiedy już oboje wysiedli z pojazdu, kuzyn zapytał chłopca, co takiego się stało, że tak zareagował, przecież to nie pierwszy raz, kiedy kierował traktorem. Chłopiec nie potrafił mu odpowiedzieć na to pytanie. Nadal był w szoku. Wtedy kuzyn, który sam był zawodowym żużlowcem, kazał mu ponownie wsiąść do kabiny, odpalić maszynę i przejechać kilkaset metrów, żeby nie zrodziła się w nim trauma przed jazdą samochodem. Na tym zakończył swoje opowiadanie, a ja w stanie theta uzdrowiłem całą tę sytuację i odesłałem do światła. Jednak test ciała pokazał mi, że jeszcze nie dotarliśmy do korzenia. Na kolejnej sesji zadałem mojemu klientowi pytanie, co takiego spowodowało, że wtedy na tym traktorze poczuł takie zesztywnienie i paraliżujący strach. Weszliśmy w stan theta i wtedy mój klient przypomniał sobie sytuację z bardzo wczesnego dzieciństwa. Miał wtedy trzy lata i był z rodzicami u dziadków od strony mamy. W tamtych czasach w wielu domach były jeszcze kuchnie węglowe i taką też mieli jego dziadkowie. Coś tam się wtedy na tej kuchence gotowało. Nagle dziadek w rozpiętej koszuli podszedł do kuchenki. Jakoś tak niefortunnie nachylił się nad palnikiem, że ta koszula w sekundę zajęła się ogniem. Mój klient jako małe dziecko widział, jak jego dziadek dosłownie stanął w płomieniach. Na szczęście babcia była tuż obok i bardzo szybko zareagowała. Oczywiście nie obyło się bez poparzeń, ale nic poważnego się nie stało. Natomiast dla mojego klienta na tamten moment było to coś absolutnie przerażającego. Zapisało się to w jego komórkowej pamięci wyjątkowo intensywnie i ten paraliżujący strach aktywował się później, gdy miał 10 lat, w sytuacji maksymalnie stresującej. W dorosłym życiu skutkował wycofaniem i biernością. Stąd unikanie wszystkiego, co wiąże się z jakąkolwiek decyzyjnością, strach przed podejmowaniem wyzwań. I to był ten korzeń, którego szukaliśmy. Pracowaliśmy nad uzdrowieniem tej sytuacji do momentu, w którym mój klient nareszcie poczuł się wolny od ciężaru tych wszystkich emocji. Dopiero wtedy zaczął realnie kreować swoją rzeczywistość. Krok po kroku wzrastała jego samoświadomość, jakby na nowo uczył się żyć, rozpoznawać swoje potrzeby, pragnienia i w konsekwencji je realizować. W wieku 50. lat spotkał się ze sobą i wybrał w świadomą podróż. I podróż ta trwa do dzisiaj.

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

 

 

UWOLNIONA KOBIECOŚĆ

Jak to jest, że są kobiety, od których bije kobieca energia, ciepło, radość życia, widać, że dobrze się czują w swoim ciele, akceptują swoją seksualność i są takie, które swojej kobiecości się wręcz wyrzekają, chcą ją głęboko zakopać, a światu jawią się jako szare myszki, które chodzą w bezkształtnych ubraniach, nie przywiązują kompletnie wagi do tego, jak wyglądają, jakby chciały wyprzeć fakt, że są kobietami? Cóż, przyczyn może być, jak to zwykle bywa, wiele i jak to również zwykle bywa, większość kryje się w traumach, czy to z dzieciństwa, czy z okresu dojrzewania, czy też jakiegoś bolesnego zdarzenia w przeszłości. Nie inaczej było w przypadku, który dzisiaj chciałbym opisać. Pewnego dnia przyszła do mnie na sesję kobieta. Wiek około 50 lat, smutne oczy, pozbawiona kobiecej energii, jakby kompletnie odcięta od swojej kobiecej natury. Miałem wrażenie, że żyje tak trochę „za firanką”, czyli jest, ale jakby jej nie było, jakby chciała, żeby nikt na nią nie zwracał uwagi. Przyszła do mnie z tematem dotyczącym sprzedaży domu. Kobieta niedawno rozstała się z mężem, z którym była w związku małżeńskim 23 lata. Nie mieli dzieci. Mieszkali we wspólnym domu w niewielkim miasteczku. Po rozwodzie dom przypadł w udziale jej, ale po namyśle stwierdziła, że nie zamierza go zatrzymać. Nie chciała mieszkać w domu, w którym tyle lat spędziła z mężem. Zależało jej na tym, by go sprzedać, przeprowadzić się do dużego miasta i tam sobie kupić mieszkanie. Chciała odciąć się od przeszłości. Bardzo mocno przeżyła rozwód i była przekonana, że tylko radykalny krok pozwoli jej na rozpoczęcie nowego etapu.
Gdy zaczęliśmy pracę w stanie theta, natychmiast pojawił się temat męża i jak na dłoni zobaczyłem powód, dla którego doszło do rozstania. Otóż mąż stracił kompletnie zainteresowanie moją klientką, a ona, jakby z premedytacją, pogłębiała ten stan. Nie chciała się zmierzyć z faktami, wolała się wycofać i rozstać. Nie było w niej żadnego buntu, czy też złości, bardziej brak jakiejkolwiek woli walki i sprawczości, co było naprawdę mocno zastanawiające. Spotykaliśmy się regularnie i pracowaliśmy, ale cały czas coś stało na przeszkodzie, żeby dotrzeć do sedna problemu. Aż na którejś z kolei sesji dotarliśmy do tematu ojca, który do tej pory wyjątkowo zgrabnie udało się mojej klientce omijać. Chyba nareszcie dojrzała do tego, by wyjść naprzeciw temu, co ją spotkało. To była bardzo, bardzo trudna, wręcz mrożąca krew w żyłach sesja. Kiedy już moja klientka zebrała się na odwagę, opowiedziała mi historię o tym, jak jako mała dziewczynka regularnie doświadczała przemocy seksualnej ze strony ojca. Zaczęło się to, gdy miała 6 lat. Wtedy pierwszy raz tata przyszedł w nocy do jej łóżka i ją zgwałcił. Mimo krzyków mama mojej klientki nie przyszła jej z pomocą. Z uporem godnym podziwu udawała, że nic nie wie. Że to, co wyprawia jej mąż, tak naprawdę nie ma miejsca. A kiedy jej własna córka błagała ja o pomoc, zarzucała jej kłamstwo. Ojciec mojej klientki był wysoko postawionym urzędnikiem, osobą o wysokiej pozycji społecznej, powszechnie szanowaną. Prawdziwe oblicze tego człowieka nie miało prawa nigdy wyjść na jaw. Akty przemocy seksualnej powtarzały się regularnie przez osiem lat. Moja klientka zamknęła się w sobie, wyparła kompletnie swoją budzącą się do życia seksualność i kobiecość. Starała się ze wszystkich sił nie zwracać na siebie uwagi. Żyła w trybie przetrwania. Mając 14 lat, któregoś sobotniego poranka usłyszała przeraźliwy krzyk dobiegający z łazienki. Pobiegła, żeby zobaczyć, co się stało. To, co zobaczyła, kompletnie ją zszokowało. Jej ojciec tasakiem kuchennym odciął sobie genitalia. Zastała go całego we krwi. W tym samym momencie skończył się jej koszmar. Ale skutki zostawiły trwałe ślady w jej duszy, emocjach, sercu. Jako mała dziewczynka wyrzekła się swojej kobiecości, żeby przetrwać. Krótko po tym zdarzeniu zmarła jej matka i na kilka miesięcy trafiła do domu dziecka, skąd adoptowała ją ciocia z wujkiem. Z ojcem już nigdy nie miała kontaktu i nie wie, jak potoczyły się jego losy. Zanim trafiła do mnie, nigdy w żaden sposób nie zajmowała się tą potężną traumą. Po prostu zepchnęła ją w najgłębsze czeluści swojej świadomości. I jakoś starała się żyć, próbując zapomnieć. Odbyliśmy kilkanaście sesji, by uzdrowić wszystko to, co ją spotkało. Obserwowałem z niekłamaną radością, jak krok po kroku rozkwita jej kobiecość, jak uczy się na nowo akceptować siebie, swoje ciało, swoją seksualność, jak z najczystszą przyjemnością zaczyna dopieszczać siebie, jak zmienia się jej garderoba, fryzura, sposób poruszania. Jak z osoby, która chciała być niewidzialna, staje się świadomą swoich atutów kobietą. Finał tej historii jest taki, że moja klientka wróciła do męża, a domu nie sprzedali. Mało tego, jej mąż również pojawił się u mnie i odbyliśmy kilka sesji. Oboje bardzo intensywnie i z pełnym zaangażowaniem pracowali nad sobą, bo obojgu zależało na sobie nawzajem. Udało im się uzdrowić stare schematy, wyleczyć rany i znaleźć wspólny język. Dziś to zupełnie inni ludzie, czerpiący z życia garściami. Szczęśliwi, spokojni, spełnieni. I choć przeszłość w przypadku mojej klientki okazała się wyjątkowo okrutna, dzięki pracy nad sobą dzisiaj potrafi żyć życiem, o jakim zawsze marzyła.
Mamy tylko „tu i teraz”. A tu i teraz możemy wszystko zmienić, bo to my kreujemy rzeczywistość, w jakiej żyjemy i mimo głębokich traum możemy nasze życie odmienić o 180 stopni. Wszystko zależy od nas. Każda myśl zależy od nas. Dbajmy zatem o to, by nasze myśli były dobre, piękne i czyste. I manifestujmy dobre i piękne życie, a stanie się dokładnie według naszej woli.

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

 

 

 

LĘK PRZED PROWADZENIEM SAMOCHODU

Każdy z nas nosi w sobie jakiś lęk. Czasami te lęki są tak abstrakcyjne, że trudno jest nam zrozumieć, skąd się w nas biorą. Oczywiście każdemu, kto choć trochę interesuje się psychobiologią, ma jakieś pojęcie o metodzie theta healing, przyjdzie do głowy jasny ciąg przyczynowo-skutkowy, czyli coś się musiało zadziać w rodzie, bądź w dzieciństwie, że w dorosłym życiu wybija nam taki, a nie inny problem.
Dziś skupimy się na lęku przed prowadzeniem samochodu, który jest lękiem dość powszechnym zwłaszcza u kobiet i w ogólnym rozumieniu psychobiologii odpowiada lękowi przed wzięciem odpowiedzialności za własne życie. Tym razem jednak przyczyna była zgoła odmienna.

Któregoś pięknego dnia przyszedł do mnie na sesję mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Rosły, pewny siebie. Usiadł i rzekł:
- Niech mi Pan powie, o co tutaj chodzi, bo sam tego nie ogarniam. Coś mnie totalnie blokuje i spina, uniemożliwiając prowadzenie samochodu. No boję się i już. Nie mogę jeździć ani jako pasażer, ani jako kierowca. W samochodzie czuję się jak w mydelniczce, jak w zamkniętej puszcze bez możliwości ucieczki. Paraliżuje mnie jakiś irracjonalny strach. Mnie, starego konia. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo widać było, że człowieka siedzącego naprzeciwko mnie wyjątkowo irytuje ten stan. Jak się okazało, ten lęk dotyczył tylko prowadzenia samochodu, bo już z prowadzeniem motocykla mój klient nie miał żadnego problemu. Rzekłbym, że nawet wprost przeciwnie. Lubił szybką, ryzykowną jazdę. Nie raz w raz z kumplami za młodu robili sobie testy prędkości nocą przez miasto, rozpędzając się do 200 km/h. Dodatkowo jego pasją była wspinaczka wysokogórska, więc nie można o nim było powiedzieć, że jest człowiekiem lękliwym. Na pewno nie cierpiał na lęk wysokości, ani na lęk zamkniętej przestrzeni, bo jak go zapytałem, czy podobnie się czuje, jak wsiada do windy, to usłyszałem, że kompletnie nie odczuwa żadnego strachu w zamkniętych pomieszczeniach. Ten strach tyczy się tylko samochodu.

Nie miała tutaj też przełożenia teoria o strachu przed wzięciem odpowiedzialności za swoje życie, bo mój klient naprawdę świetnie funkcjonował w społeczeństwie jako dorosły człowiek – miał własną firmę, od lat tę samą partnerkę, dom. Żeby znaleźć przyczynę tego lęku, wprowadziłem siebie i klienta w stan theta. Natychmiast przypomniał sobie często opowiadaną w rodzinie historię jako taką historię z dreszczykiem, która od zawsze budziła we wszystkich grozę i strach. Otóż w latach 50. kuzyn jego mamy, służył w wojsku. Wraz z innymi wojskowymi jechali na akcję ratowniczą nyską. Niestety wpadli w poślizg i wyrzuciło ich do rowu. Siła tego uderzenia była tak wielka, że samochód, jak tylko spadł na ziemię, natychmiast stanął w ogniu. Nie było żadnych szans na ratunek. Wszyscy spłonęli żywcem. W stanie theta klient zobaczył tę sytuację bardzo wyraźnie. Poczuł dławiący strach i przerażenie tych młodych chłopców, tak samo jak grozę samego opowiadania. Dzięki temu mogliśmy przyjrzeć się zarówno emocjom towarzyszącym tym młodym ludziom, jak i emocjom towarzyszącym wszystkim, którzy tę historię opowiadali. Zobaczyć, poczuć i uwolnić. Po uwolnieniu tych wszystkich negatywnych emocji, rozpuszczeniu strachu, który tak silnie zakorzenił się w mężczyźnie, sytuacja została całkowicie uzdrowiona. Na drugi dzień dostałem telefon od klienta, który postanowił sprawdzić, czy to uczucie paraliżującego strachu nadal mu towarzyszy. Wsiadł do samochodu swojej partnerki i pierwszy raz w życiu poczuł się lekko, nie odczuwał żadnej blokady, żadnego dyskomfortu w ciele, ani chęci ucieczki. Wystarczyło dotrzeć do korzenia i nastąpiło natychmiastowe uzdrowienie..

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

 

 

 

OD SAMOBÓJSTWA ROZSZERZONEGO PRZEZ SCHIZOFRENIĘ DO UZDROWIENIA


Czy chorobę psychiczną można całkowicie wyleczyć? Na to pytanie trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć, bo z punktu widzenia medycznego chorobę psychiczną można mieć pod kontrolą, przyjmując regularnie odpowiednie leki, ale nie jest możliwe, by skutecznie i raz na zawsze się z nią uporać. Natomiast z punktu widzenia Theta Healing tak. Wszystko zależy od gotowości i otwartości osoby, której konkretny problem dotyczy. Praca nad sobą, praca nad uzdrowieniem swoich przekonań, zawsze będzie skutkowała zmianą naszej świadomości. Najważniejsze, to dotrzeć do korzenia, który jest źródłem takiego, a nie innego stanu rzeczy, a dalej praca nad uzdrowieniem tego, co dotychczas generowało problem. I to jest pierwsza kwestia. Druga natomiast to umiejętność konsekwentnego kreowania swojej rzeczywistości. I to akurat nie jest niczym odkrywczym, bo nie od dziś wiadomo, że wizualizowanie swoich pragnień, wizualizowanie swojego doskonałego, wymarzonego życia, dostraja wszechświat do realizacji tychże wizji. Im więcej czarnych myśli, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że dostaniemy od życia to, co piękne i jasne. To jest właśnie potęga podświadomości. I ten wstęp poniekąd wprowadza nas do dzisiejszej historii, która u niektórych odbiorców na pewno mocno zarezonuje, bo jest w niej bardzo duży ładunek emocjonalny. Na którymś z cyklicznych spotkań klubu Theta poznałem kobietę, która była po kursie Theta Healing pierwszego stopnia. Od słowa do słowa okazało się, że zdecydowała się na ten kurs ze względu na poszukiwanie drogi do uzdrowienia swojego życia. A jej dotychczasowe życie raczej nie nastrajało optymizmem.

W wieku 49 lat chorowała na dość agresywną postać schizofrenii paranoidalnej, która uaktywniła się w okolicach 30. roku życia. Kilkukrotnie leczyła się psychiatrycznie w szpitalu i na stałe przyjmowała leki, ale ten sposób kontrolowania choroby nie do końca jej odpowiadał. Bardzo chciała dotrzeć do źródła, dowiedzieć się, co takiego uaktywniło ten stan. Dodatkowo cierpiała na chroniczny kaszel palacza i miała różnego rodzaju tiki nerwowe. Na pierwszy rzut oka było widać jej ogromne wewnętrzne rozedrganie. Tu potrzebna była praca z uzdrowicielem, żeby dotrzeć do korzenia. Jednak na tamten moment kobieta nie była na tę pracę gotowa, czuć było jej osobliwy opór, taki wręcz niezależny do niej, który nie pozawalał jej ruszyć do przodu. W trakcie spotkań w klubie theta dość często mieliśmy okazję ze sobą rozmawiać, wymieniliśmy się numerami telefonu i któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie z prośbą o sesję najszybciej jak to możliwe, bo nagle poczuła, że coś się w niej odblokowało i jest gotowa stanąć twarzą w twarz z tym, co do tej pory nie chciało jej się pokazać. Udało mi się na tyle zmodyfikować kalendarz, żeby zrobić jej sesję na drugi dzień. Przyszła, usiadła i zaczęła opowiadać, a z tego opowiadania wyłaniała się smutna historia dziewczynki, która już w dzieciństwie weszła w rolę dorosłej kobiety – matki swojej matki. Nie miała szansy nigdy poczuć się dzieckiem, bo od małego czuła ogromną odpowiedzialność za własną mamę, która kompletnie nie radziła sobie z życiem. Zamieniły się z mamą rolami na poziomie podświadomym i życiowym. To ona ogarniała dom, młodszą siostrę, wyręczała mamę praktycznie we wszystkich obowiązkach więc wchodząc w dorosłe życie już na starcie była potwornie zmęczona i przytłoczona. Nie było w niej młodzieńczej radości życia. Dość szybko, bo w wieku 23 lat, wyszła za mąż i z automatu przejęła odpowiedzialność za męża, służąc mu i robiąc za niego praktycznie wszystko. Jak można się było spodziewać, związek ten nie miał szczęśliwego zakończenia. Po kilku wspólnych latach mąż odszedł od niej do innej kobiety. W następstwie tych wydarzeń rok później kobieta zachorowała na schizofrenię. Test ciała pokazał mi, że jest w niej potężna trauma z dzieciństwa, której do tej pory nie mogła sobie przypomnieć, bo doświadczenie było niezwykle bolesne i jedyne co mózg mógł zrobić w tamtym momencie, to całkowicie je wyprzeć. Weszliśmy oboje w stan theta i moja klientka nagle zobaczyła siebie jako czteroletnią dziewczynkę, którą mama bierze za rękę i wraz z młodszą o dwa lata siostrą prowadzi na tory, żeby rzucić się z dziećmi pod pociąg. Mama chciała skończyć ze swoim życiem oraz z życiem swoich córek, bo przerosła ją sytuacja życiowa. W jednym dniu straciła pracę i nakryła męża z kochanką w ich własnym łóżku. Mąż nie dość, że nie wyraził żadnej skruchy, to zabrał najpotrzebniejsze rzeczy, wszystkie ich wspólne oszczędności i wyprowadził się z obciążonego 25. letnim kredytem mieszkania z uroczym hasłem na ustach: „Radź sobie sama! Nie interesujesz mnie ty ani te bachory”. Żeby tego było mało, nie miała nikogo, na kogo mogłaby liczyć – jej mama (babcia dziewczynek) nie żyła, a tata mieszkał za granicą z nową żoną i jej dziećmi, a córką z pierwszego małżeństwa kompletnie się nie interesował. W jednej chwili świat jej się zawalił i zdecydowała, że najlepszym wyjściem będzie popełnienie rozszerzonego samobójstwa. Jej strach przed tym, że sobie nie poradzi z dwójką małych dzieci, był tak silny, że popchnął ją na tory, kompletnie wyłączając zdroworozsądkowe myślenie. Ta mała, czteroletnia dziewczynka z przerażeniem i łzami w oczach zaczęła błagać mamę, by tego nie robiła. Na szczęście udało jej się odwieść mamę od tego pomysłu. Dokładnie w tamtym momencie moja klientka, jako ta mała dziewczynka, podjęła decyzję na poziomie podświadomym, że weźmie całkowitą odpowiedzialność za swoją mamę i siostrę.

Moment dotarcia do tego miejsca w historii stał się momentem natychmiastowego uzdrowienia. Jakby mojej klientce spadł kamień z serca i opadła czarna mgła z umysłu. Ten niezrozumiały, obsesyjny wręcz mętlik w głowie nagle się rozpłynął. Wystarczyła jedna sesja. Skończyły się nerwowe tiki, z dnia na dzień rzuciła papierosy i od tamtego czasu ani razu nie miał miejsca nawrót choroby. Bardzo powoli zmniejszała dawkę leków (oczywiście w porozumieniu z lekarzem prowadzącym), aż przestała je w ogóle przyjmować. Dzisiaj, można śmiało powiedzieć, jest całkowicie zdrowa. Otworzyła własną galerię malarstwa, w której sprzedaje obrazy zarówno swoje jak i innych artystów. Po dwóch latach, kiedy dojrzała do myśli o związku, poznała swoją bratnią duszę i jest szczęśliwą spełnioną kobietą.

Sesje Theta Healing Jakub Filip Zienkiewicz

 

 

 

UZDRAWIANIE KLUCZOWYCH PRZEKONAŃ


Wielu ludziom wydaje się, że psycholog, psychoterapeuta, bioterapeuta, każdy, kto pracuje z ludzkimi emocjami i problemami, swoje własne ma pod kontrolą. Rozkminione wszystkie procesy, poukładane życie prywatne i generalnie żyje w pełnej harmonii. Ale taki specjalista jest też po prostu człowiekiem. Świadomość różnego rodzaju mechanizmów nie działa niczym magiczna czarodziejska różdżka, która zamienia wszystkie problemy w słodkie kotki.Każdy z nas ma swoje schematy myślenia, którym mimowolnie ulega, swoje traumy, które pojawiają się nagle i jak zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Nam po prostu łatwiej jest je rozpoznać. Ale też potrzebujemy czasem pomocy innego uzdrowiciela, żeby dokopać się do źródła swoich niewłaściwych przekonań. I tak jak często opisuję sesje, na których wchodząc w stan theta, znajdujemy zdarzenie w przeszłości, które miało ogromny wpływ na takie a nie inne nasze zachowanie w dorosłym życiu, tak są kluczowe przekonania, które mogły się narodzić na przestrzeni naszych kilku poprzednich wcieleń i do tych kluczowych przekonań dociera się niekiedy bardzo długo. Natomiast w przypadku osób pracujących z energią, uzdrowicieli, osób jasnowidzących, takie dotarcie do kluczowego przekonania może nastąpić bardzo szybko i tym samym może dojść do natychmiastowego uzdrowienia. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że dziś chciałbym Wam opowiedzieć o takiej właśnie niezwykłej sesji. Sesji, na której w bardzo krótkim czasie wydarzyło się bardzo dużo. Była to sesja, którą przeprowadzałem przez telefon. Któregoś razu zadzwonił do mnie uzdrowiciel zza granicy, pracujący metodą theta healing. Zadzwonił, bo potrzebował pomocy. Opłacił z góry trzy sesje. Nie wiem, dlaczego wybrał akurat mnie spośród wszystkich dostępnych uzdrowicieli na świecie, ale widocznie tak poczuł. Sesja była tłumaczona symultanicznie przez tłumacza. Oczywiście wcześniej zapoznałem się z ogólnie dostępnymi informacjami na temat mojego klienta, więc miałem świadomość z kim będę pracował. Wiedziałem, że jest znakomitym i doświadczonym bioterapeutą, wspaniale jasnowidzącym uzdrowicielem z wieloma sukcesami w pracy metodą theta healing, mającym na swym koncie wiele publikacji branżowych. Zgłosił się do mnie, bo pomimo licznych sukcesów jako uzdrowiciel w pracy z ludźmi, miał wiele zastrzeżeń co do pracy nad samym sobą. Mimo że wciąż się rozwijał duchowo, dokształcał, jeździł na kursy podnoszące jego kwalifikacje zawodowe, jego życie prywatne było w opłakanym stanie. Nie potrafił się kompletnie porozumieć ze swoją dorastającą córką, co chwilę wybuchały między nimi awantury. Nie układało mu się również z żoną. Oddalili się od siebie, przestali wspólnie spędzać czas. Sam próbował dotrzeć do źródła tej sytuacji, ale czuł jakąś blokadę. Po tym, jak opowiedział mi o swoich problemach, wszedłem w stan theta i to samo zrobił mój klient. Jak tylko oboje znaleźliśmy się w stanie theta, natychmiast wyświetliła mi się tablica z jednym zdaniem: „Rozwój duchowy jest trudną, mozolną pracą, która wymaga wielu ciągłych poświęceń”. To zdanie było kluczowym przekonaniem mojego klienta, które blokowało jego własny rozwój. Gdy tylko mu o tym powiedziałem, on sam zobaczył siebie w poprzednich wcieleniach. W wielu tych wcieleniach medytował, rozwijał się duchowo, ale zawsze płacił za to wysoką cenę. Tą ceną była samotność, brak zrozumienia, konieczność porzucenia rodziny, frustracja, że ten rozwój duchowy nie przychodzi tak szybko, jak się tego spodziewał. Jak tylko dotarł do tego kluczowego przekonania, nastąpiło natychmiastowe uzdrowienie. On sam poczuł, że jego problem rozpuścił się. Nie było zatem sensu kontynuować sesji, bo to co, stanowiło blokadę, właśnie zostało uwolnione. To była moja najkrótsza sesja w historii, ale zarazem najbardziej intensywna, bo w ciągu 10 minut została wykonana naprawdę potężna praca. Uzdrowienie tego kluczowego problemu automatycznie uzdrowiło wszystko. Kilka tygodni później dostałem wiadomość, że sytuacja z córką i żoną diametralnie się zmieniła praktycznie z dnia na dzień, a mój klient nareszcie osiągnął stan równowagi i ze zwielokrotnioną mocą wrócił do swojej misji uzdrawiania innych.

 

 

 

BRAK SZACUNKU DO KOBIET


Podstawą każdej zdrowej relacji jest szacunek, który gwarantuje nam poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że jesteśmy szczerze kochani, że związek opiera się na dojrzałości i daje obojgu partnerom możliwość na wyrażanie siebie, artykułowaniu swoich potrzeb, stawianiu granic. Kiedy któryś z partnerów ma z tym problem, automatycznie druga strona zaczyna tracić poczucie własnej wartości, czuje się zagubiona, niepewna i zwyczajnie przestaje być szczęśliwa. Kiedy taka sytuacja trwa zbyt długo, to w konsekwencji prowadzi do rozstania. Zwykle ta osoba, która nie czuje się szanowana, dojrzewa do takiej decyzji przez długi czas, ale jeśli już ją podejmie, zazwyczaj nie ma odwrotu. Często pojawiają się u mnie kobiety, które po wielu latach prób „wywalczenia” swojej pozycji w związku, decydują się na krok ostateczny, ale najpierw szukają wytłumaczenia, dlaczego tak się dzieje. Co z nimi jest nie tak, że partner traktuje je w taki sposób? Tym razem było odwrotnie. Na sesję przyszedł 55 letni mężczyzna. Przebojowy, majętny. Po czterech rozwodach. Aktualnie będący w piątym związku małżeńskim. Usiadł i powiedział: „Przyszedłem do Pana, bo dotarło do mnie, że bardzo źle traktuję moją żonę, a to jest wspaniała kobieta, która jest miłością mojego życia. Wszystkie poprzednie partnerki traktowałem podobnie. Żadnej z nich nie szanowałem i mam wrażenie, że ten brak szacunku do kobiet to jest coś, co mam wdrukowane, wręcz silniejsze ode mnie. Nie chcę kolejnego rozwodu. Chcę dowiedzieć się, co jest ze mną nie tak i chcę to zmienić. Nie chcę, żeby moja żona przeze mnie cierpiała”. Przyznam szczerze, że zaskoczył mnie tym wyznaniem, bo naprawdę rzadko zdarza się, by ludzie sami przed sobą potrafili się przyznać do swoich niechlubnych zachowań, mało tego, upatrywali w nich źródła własnych niepowodzeń. Zwykle mamy tendencję do szukania winy w innych. Zrobiłem krótki wywiad, żeby mieć szerszy obraz. Zapytałem mojego klienta, jakie ma relacje z najbliższą rodziną (mamą, tatą, babcią). Klient zapewnił mnie, że jego relacje z mamą, tatą i z babcią, która już nie żyje, zawsze były według niego poprawne. Co ciekawe, w dalszej rozmowie z rozbrajającą szczerością przyznał się, że ma skłonność do robienia szemranych interesów na pograniczu legalności, które zawsze przynoszą mu ogromne zyski i to z nich pochodzi jego naprawdę spory majątek. Tym bardziej mnie zaciekawił. Po wstępnym wywiadzie przystąpiliśmy do pracy. Wprowadziłem mojego klienta w stan theta i w jednej chwil oczom jego ukazała się sytuacja z dzieciństwa. Miał wtedy 6 lat. Poszedł z babcią do sklepu. Babcia weszła do środka, zostawiając wnuka na zewnątrz. Chłopiec w tym czasie, jak to chłopiec, kopał kamyki, rysował sobie coś patykami po ziemi. Nagle w niedalekiej odległości pojawił się pies, który zaczął na niego szczekać, a chwilę później po prostu zaatakował go i zaczął gryźć. Chłopiec zaczął się bronić – krzyczał, odganiał się i kopał, żeby pies zostawił go w spokoju. Sytuacja była o tyle przerażająca, że pies był w towarzystwie właścicielki, która zamiast psa odciągnąć, podbiegła i uderzyła chłopca w twarz z krzykiem, żeby ten natychmiast przestał kopać jej psa. Babcia, która była w sklepie, nie słyszała krzyku wnuka i nie była świadkiem całej sytuacji. Natomiast na pobliskiej ławeczce siedzieli okoliczni żule (wytatuowani, o podejrzanym autoramencie), którzy obserwowali zajście i stanęli w obronie chłopca. Kiedy babcia wyszła ze sklepu, właścicielka psa natychmiast dopadła do niej i opowiedziała jej swoją wersję, którą babcia przyjęła jako jedyną słuszną i kompletnie nie chciała słuchać relacji wnuka. Na domiar złego jeszcze na niego nakrzyczała i przedstawiła całe zdarzenie rodzicom chłopca w takim świetle, że w domu chłopak dostał lanie. W ten oto sposób w małym chłopcu zrodziło się przekonanie, że kobiet nie można traktować poważnie, bo zamiast stanąć za tobą, staną przeciwko tobie, bo nie słuchają, tylko ufają ocenie innych, a nie osobie bliskiej, jak przychodzi co do czego, to zwrócą się przeciwko tobie. Lepiej je zatem trzymać na dystans i nie dopuszczać ich do swoich spraw, bo są zwyczajnie mało inteligentne, skoro nie potrafią właściwie ocenić sytuacji. Z kolei zakodował sobie, że siła płynie od oprychów, bo to oni stanęli w jego obronie, stąd jego skłonność do robienia interesów z półświatkiem. To była pierwsza sytuacja, którą mój klient zobaczył. Chwilę później wyświetlił mu się obraz jak miał trzy latka i mama wraz z babcią siłą wpychały mu jedzenie, kiedy coś mu nie smakowało, albo po prostu nie był głodny. Płakał, krzyczał, pluł, a one go przytrzymywały tak długo, aż w końcu się poddawał i jadł. Te dwie sytuacje straumatyzowały go do tego stopnia, że zakorzenił się w nim głęboki brak szacunku, a wręcz nienawiść do kobiet. Gdyby nie metoda theta healing pewnie długo doszukiwalibyśmy się przyczyny takiego stanu rzeczy. Natomiast jak już udało nam się dotrzeć do korzenia, mogłem ten schemat uzdrowić. Nienawiść i brak szacunku do kobiet zostały wyciągnięte, rozpuszczone i odesłane do światła, a w ich miejsce wprowadziliśmy przekonanie, że kobieta jest równoważną partnerką, która umie słuchać, wspierać, obdarzać miłością, której nie należy się bać, której można zaufać, która zasługuje na miłość, szacunek i uznanie, bo jest tak samo wartościowym człowiekiem, jak mężczyzna. Pracowaliśmy nad nowym sposobem myślenia przez dobrych kilka spotkań i myślę, że udało nam się uleczyć stare rany i wykreować zupełnie nową rzeczywistość, bo wiem, że dziś mój klient żyje w pięknym, pełnym miłości związku.
Sesje Theta Healing Jakub Zienkiewicz

 

 

NATYCHMIASTOWE UZDROWIENIE

Tym razem chciałbym opowiedzieć o sesji dla mnie bardzo ważnej i poruszającej. O sesji, podczas której doszło do tzw. natychmiastowego uzdrowienia. Na wstępie muszę też zaznaczyć, że nie ma żadnego przepisu, instrukcji, klucza, zwał jak zwał, który by prowadził do takiego natychmiastowego uzdrowienia. Każdy jest inny, na innym etapie, w swoim indywidualnym procesie. U jednych uzdrowienie może nastąpić od razu, u innych dzieje się to stopniowo. Najważniejsze to nie oglądać się na innych, tylko pracować ze sobą w swoim tempie, bez presji. Proszę mi wierzyć, zmiany będą następować, bo kiedy człowiek pochyla się nad sobą, zaczyna się sobie przyglądać, a w konsekwencji nabiera chęci, żeby zaopiekować się swoimi „ranami”, to prędzej czy później następuje proces zdrowienia. I to nie tylko na poziomie ciała, ale przede wszystkim na poziomie ducha. Czasem dzieje się to lawinowo i spektakularnie, czasem te zmiany dostrzegamy dopiero przyglądając się własnemu życiu na osi czasu. Każda droga jest dobra, jeśli prowadzi nas do celu. Naszym zadaniem podczas pracy metodą Theta Healing jest nauczyć się tak żyć, by każda lekcja, której doświadczamy, była lekcją łatwą i piękną. To od naszego sposobu myślenia zależy, czy będziemy wzrastać w lekkości, czy w trudzie.

Mój klient, którego historię przytoczę, miał wyjątkowo trudne życie. Trafił do mnie w wieku 70 lat w kryzysie bezdomności. Ktoś mu zasponsorował cykl sesji u mnie licząc na to, że może w końcu jego życie ulegnie zmianie. Bardzo byłem ciekaw naszego pierwszego spotkania. Kiedy mężczyzna pojawił się u mnie w gabinecie, od razu wyczułem jego opór, a wręcz agresję. Był mocno zaniedbany, czuć było od niego alkohol i wyglądał naprawdę źle. Dodatkowo było w nim bardzo dużo buntu. Nie był przekonany do mojej metody pracy, ale przyjął wyciągniętą w jego kierunku pomocną dłoń chyba trochę na zasadzie przekory. Gdy już opadły pierwsze emocje zaczął się powoli otwierać, a ja po prostu słuchałem. Odkąd skończył 18 lat, mieszkał i żył na ulicy. Z jego relacji wynikało, że rodzice oddali go do domu dziecka, kiedy był jeszcze bardzo mały. Nie pamiętał tego momentu i nie pamiętał rodziców. Nie znał nawet swojego prawdziwego imienia i nazwiska. Po osiągnięciu dojrzałości opuścił dom dziecka i od tego czasu tułał się nie mając swojego miejsca. Wchodził w konflikty z innymi, nie był w stanie się utrzymać w żadnej pracy. Miał w sobie ogromny żal do rodziców o to, że go porzucili. Nie potrafił tego zrozumieć ani tym bardziej się z tym pogodzić. Był też mocno przekonany o tym, że musiał być złym dzieckiem, skoro rodzice go oddali. W naturalny sposób raz siebie, a raz rodziców obwiniał za całą sytuację. Kiedy weszliśmy w stan theta mojemu klientowi przypomniało się wczesne dzieciństwo. W wizji zobaczył, że na wschodzie miał wspaniałych, kochających rodziców. Niestety w trakcie akcji przesiedleńczej w czasie przewozu ludności ze wschodu na zachód, mój klient jako malutkie dziecko po prostu zgubił się w transporcie. Jego rodzicom nie udało się go odnaleźć w całym tym zamieszaniu i tym sposobem trafił do domu dziecka. Bez tożsamości, bez żadnej historii. Jak tylko to sobie przypomniał, nastąpiło uwolnienie traumy, doszło do natychmiastowego, potężnego uzdrowienia. Wróciło do niego uczucie bezgranicznej miłości, uczucie bycia chcianym, kochanym. To, co się wydarzyło podczas tej sesji, było dla mnie, jako terapeuty, czymś wspaniałym, energetycznie wręcz obezwładniającym. Mój klient w przeciągu kilkunastu minut odmłodniał dosłownie o 15 lat. Jego pierwotna potrzeba przynależności, potrzeba, którą posiada każdy z nas, była taki silna, że wyzwoliła w nim ogromną otwartość na natychmiastowe uzdrowienie, które się dokonało podczas naszej sesji. Miało się wrażenie, jakby człowiek narodził się na nowo. Obserwowanie tego procesu było niesamowitym doświadczeniem. Spotkaliśmy się później jeszcze cztery razy. Podczas tych spotkań w trakcie jasnowidzenia w stanie theta odnaleźliśmy jego siostrę. Mój klient odszukał ją i finalnie przeprowadził się do niej. Jego życie uległo całkowitej przemianie. Znalazł swoją rodzinę, dotarł do korzeni. Uzyskał odpowiedzi na dręczące go latami pytania. Ten ból związany z brakiem przynależności, brakiem tożsamości, ból niekochania nie pozwalał mu znaleźć swojego miejsca na ziemi. Dlatego tułał się po świecie jak bezpańskie zwierzę, dlatego miał w sobie tyle żalu i agresji. Uciekał od wchodzenia w jakąkolwiek relację z drugim człowiekiem, bo w jego sercu była wielka pusta otchłań.

Czasami wyuczone, naukowe metody nie są w stanie „naprawić” człowieka. Czasami warto zaufać swojej intuicji i zanurzyć się w coś, co może nie do końca jest naukowo zbadane, bo czasami to może nas zaprowadzić do miejsca, w którym niespodziewanie odkryjemy prawdę o sobie. Metoda Theta Healing daje nam taką możliwość. Prowadzi nas do źródła, by móc uzdrowić to, co boli nie tylko na poziomie ciała, ale przede wszystkim na poziomie ducha.

 

 

POTENCJAŁ TWÓRCZY

Każdy z nas rodzi się z indywidualnym boskim planem, zaopatrzony w unikalny potencjał twórczy. Naszym zadaniem tu na ziemi jest wykorzystanie swojego potencjału twórczego w taki sposób, by żyć w zgodzie ze swoimi pragnieniami. Realizować swój boski plan, by podnosić swoje wibracje i wibracje ziemi. To daje prawdziwą moc uzdrawiania. Jako dzieci jesteśmy chłonni jak gąbka, w naturalny i szczery sposób umiemy okazywać uczucia, przejawiać swoje talenty. Schody zaczynają się w momencie, kiedy dorośli wkładają dzieci w schemat, ograniczając tym samym ich wolność i swobodę działania. Tak jest skonstruowany świat.

Część dorosłych nigdy nie odkryje swojego potencjału, bo tak zostali wychowani i życie w niewiedzy im odpowiada. Są jednak tacy, którzy czują, że nie są na swoim miejscu, bo coś im w duszy gra, ale równolegle coś ich blokuje, by móc podążać za głosem serca. I kiedy to pragnienie jest coraz silniejsze, następuje moment przebudzenia i człowiek zaczyna szukać. Szukać swojej drogi, sposobu na uzdrowienie połamanej duszy.

Tak też było w przypadku mojej klientki, która trafiła do mnie, bo nie mogła odnaleźć swojego miejsca w życiu. Miała piękny dom, męża, dziecko, psa, ale czuła się po prostu nieszczęśliwa. I jak to zwykle bywa – obrazek ładny, ale to, co ładne na zewnątrz lubi kryć brzydkie - w przenośni - rzeczy, czyli ból, samotność, życie w zakłamaniu. Moja klientka, zanim wyszła za mąż i urodziła dziecko, realizowała się zawodowo na scenie jako piosenkarka. Skończyła studia muzyczne, śpiewała w zespołach, nagrywała w studio, ale w jej domu rodzinnym ten rodzaj zarabiania na życie nie był uznawany za prawdziwą pracę tylko jako fanaberię, która kiedyś będzie się musiała skończyć, bo prawdziwa praca to praca na etacie, od 8:00 do 16:00. To przekonanie tak głęboko się zakorzeniło w podświadomości mojej klientki, że pół roku po wyjściu za mąż całkowicie zrezygnowała ze śpiewania i poszła do „normalnej” pracy, a dwa lata po urodzeniu syna całkowicie zrezygnowała z pracy i za główny cel postawiła sobie opiekę nad dzieckiem, które na domiar złego bardzo często chorowało. W małżeństwie też jej się nie układało, mąż żył swoim zawodowym życiem, a ona, przez fakt, że zrezygnowała z siebie i była na całkowitym utrzymaniu męża, czuła się coraz bardziej sfrustrowana. I w takim stanie do mnie trafiła. Pełna lęku, niespełniona i nieszczęśliwa, bo oddała odpowiedzialność za swoje życie swojemu mężowi tym samym tracąc poczucie bezpieczeństwa.

Kiedy ruszyliśmy temat powrotu do śpiewania, usłyszałem, że to jest już zamknięty etap, do którego nie chce wracać. Uśmiechnąłem się w duchu, bo moja intuicja podpowiadała mi jasno, że to jest jedyna właściwa droga, którą powinna iść moja klientka, ale w tamtym momencie w ogóle nie była gotowa na przyjęcie takiego scenariusza. Była bardzo zdeterminowana, żeby założyć własną firmę i robić coś innego.

Zaczęliśmy pracę, by wydobyć jej potencjał twórczy i odzyskać połączenie ze Stwórcą. Test ciała pokazał mi, że problem powstał na poziomie podstawowym. W stanie theta dotarliśmy do momentu, kiedy mama mojej klientki była z nią w ciąży. Okazało się, że była oczekiwana jako chłopiec. Taką informację otrzymali rodzice od lekarza i do końca ciąży byli przekonani, że urodzi im się chłopiec. Nawet imię mieli wybrane. W momencie, kiedy na świat przyszła dziewczynka, byli bardzo zaskoczeni i poniekąd trochę rozczarowani i to rozczarowanie towarzyszyło mojej klientce przez całe życie. Przekonanie, że ciągle kogoś rozczarowuje. Dodatkowo okazało się, że moja klientka była teoretycznie pierwszym narodzonym dzieckiem swoich rodziców, ale zanim się urodziła, to jej mama straciła pięć ciąż, więc de facto była szóstym dzieckiem. Podświadomie nosiła w sobie ogromne po czucie winy za nienarodzone rodzeństwo, ciągle czuła się niewystarczająco dobra, jakby nie zasłużyła na to, by być na tym świcie i to przekładało się na jej lęki i brak wiary w siebie. Nie umiała stawiać granic ani podejmować suwerennych decyzji ze strachu przed porażką, dlatego gdy nadarzyła się ku temu okazja, oddała odpowiedzialność za swoje życie mężowi, który jawił jej się jako ktoś dużo silniejszy od niej, władczy i nieznoszący sprzeciwu. Poniekąd było jej to na rękę, że ktoś za nią będzie podejmował decyzje i ponosił ich konsekwencje. A to dlatego, że od momentu narodzin nie była na swoim miejscu.

Pracowaliśmy nad uzdrowieniem tych wszystkich programów bardzo intensywnie przez wiele sesji. Wyciągaliśmy stare przekonania, konsekwentnie rozpuszczaliśmy poczucie winy i uwalnialiśmy lęki. W mojej klientce zaszło naprawdę mnóstwo zmian i nadal zachodzi, bo w trakcie sesji wyszło jeszcze sporo innych kwestii, nad którymi wciąż pracujemy.

Dzisiaj jest w zupełnie innym miejscu niż cztery lata temu (a po drodze mieliśmy dwuletnią przerwę). Odblokował się jej potencjał twórczy i z całą mocą powróciła do śpiewania. Zaczęła pisać własne piosenki i aktualnie jest w przededniu wydania własnej płyty. A to dopiero początek.

 

 

NAŁÓG JAKO KONSEKWENCJA TRAUMY RODOWEJ

Jak świat światem człowiek od zawsze miał skłonność do popadania w nałogi. Główną przyczyną tego stanu są nieuzdrowione emocje, brak umiejętności radzenia sobie z trudnymi sytuacjami w życiu. Nałóg jest zawsze ucieczką od problemu, od wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Zwykle sięga się po używki, by zagłuszyć ból, niemoc, brak poczucia pewności siebie, nieśmiałość, samotność, brak celu w życiu, czyli wszystko to, co nas zwyczajnie przerasta. Czasem przerasta nas sukces, na który okazuje się, nie byliśmy gotowi, bądź nie mamy go z kim świętować, więc sięgamy po najprostsze „lekarstwo” – alkohol. I wznosimy toast – za siebie. Sami ze sobą. Po pierwszym łyku czujemy, jak powoli zaczyna puszczać napięcie. Rozluźnia się ciało, przestajemy czuć presję, zaczynamy się uśmiechać, nabieramy odwagi. Nagle umysł nam się wyostrza, dowcip sypie się jak z rękawa, czujemy przypływ mocy. Ten sam mechanizm funkcjonuje praktycznie w każdej formie uzależnienia. Zawsze na początku jest ulga i uczucie błogości. Dlatego jest to tak kuszące i złudne zarazem i dlatego tak łatwo uzależniamy się od tego uczucia. Do niektórych ta świadomość ułudy w końcu dociera i wtedy szukają pomocy, do niektórych nigdy nie dotrze. Jeśli człowiek dojrzeje w sobie do zmiany, wówczas jest realna szansa, by z tego typu problemem mógł się uporać.

A sposobów w dzisiejszym świecie jest naprawdę sporo. Theta Healing to praca z emocjami na wielu poziomach, ale uzdrowienie zawsze musi nastąpić na poziomie podstawowym, czyli zawsze trzeba dotrzeć do korzenia. A ten korzeń może sięgać do kilku pokoleń wstecz, dlatego tak ważna jest głęboka praca, która czasem obejmuje kilkanaście sesji.

Wracając do nałogów, przytoczę tu przykład pracy z klientką, która przyszła do mnie zaniepokojona swoją nadmierną skłonnością do alkoholu. Z pozoru wiodła naprawdę piękne życie – mąż, dzieci, wymarzony dom, wspaniale rozwijająca się kariera zawodowa, pełna licznych sukcesów. Życie jak z obrazka. Tylko jak się okazało, to piękne życie miało swoje drugie dno. Otóż każdego dnia, po powrocie z pracy, klientka „nagradzała i rozluźniała” się drineczkiem. I to nie jednym. Alkohole wysokoprocentowe, z wysokiej półki, bo i status majątkowy naprawdę wysoki, więc mogła się raczyć do woli, co też konsekwentnie czyniła. Najważniejsze jednak, że dostrzegła problem i postanowiła się z nim rozprawić. Nie umiała mi wytłumaczyć, co ją skłania do picia, bo nie miała, z własnego punktu widzenia, jakichś poważnych problemów. Jak się później okazało, córka klientki z kolei dość często sięgała po narkotyki, więc problem z uzależnieniem okazał się większy, niż sądziła.

Przystąpiliśmy do pracy i pierwsze, co pokazał mi test ciała, to fakt, że problem ze skłonnością do nałogów powstał na dwóch poziomach – podstawowym i genetycznym, czyli dziedziczonym po przodkach. W stanie theta klientka zobaczyła scenę, w której jej pradziadek podczas I. wojny światowej wszedł na minę, wskutek czego rozerwało mu nogę, którą trzeba było amputować. Niestety w warunkach polowych nie było dostępu do profesjonalnego znieczulenia, więc znieczulono go najprostszym możliwym sposobem, czyli alkoholem w dużej ilości. Pokłosiem tej sytuacji stał się schemat, gdzie każdorazowo w przypadku emocjonalnego bólu mężczyzna sięgał po alkohol. Schemat ten tak głęboko zakorzenił się w rodzie, że w naturalny sposób przeszedł na moją klientkę i jej córkę. To była pierwsza sytuacja, którą klientka zobaczyła, będąc w stanie theta.

Druga sytuacja pochodziła już z jej dzieciństwa. Jako mała dziewczynka oparła się o rozgrzany piec i dość dotkliwie się poparzyła. Rodzice, by uśmierzyć ból nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny, podawali jej środki uspokajające, a w tamtych czasach 99% środków była na bazie alkoholu, stąd w jej przekonaniu zakodowała się myśl, że nieutulone, nierozpoznane emocje wycisza się alkoholem.

Dotarcie do tych dwóch sytuacji pozwoliło nam na głęboką pracę uzdrawiającą, która w efekcie doprowadziła do uwolnienia się od nałogu zarówno u mojej klientki, jak i u jej córki. Ponad pół roku pracowaliśmy nad uzdrowieniem problemu uzależnienia przy okazji uzdrawiając relacje klientki z mężem oraz z synem, bo okazało się, że po drodze wyszło jeszcze parę kwestii wymagających pochylenia się nad nimi i naprawy. Udało się krok po kroku wszystko wyprowadzić na prostą i osiągnąć harmonię w życiu rodzinnym. A proces pracy nad sobą trwa do dziś.

 

 

Nieuzdrowione emocje

Większość naszych niepowodzeń biorą się z głębokich deficytów, które zrodziły się we wczesnym dzieciństwie, albo w okresie prenatalnym. Nieuzdrowione emocje będą się o nas upominać w dorosłym życiu. Czy to pod postacią porażek w życiu zawodowym, czy w postaci nieudanych związków, samotności, braku poczucia spełnienia bądź w postaci choroby ciała. Taka niepisana zasada. Niby oczywista, a jednak zwykle bardzo trudna do zdefiniowania w nas samych.

Jak często zastanawiamy się, dlaczego coś nam ciągle nie wychodzi? Staramy się, a efektów brak. W takich sytuacjach bardzo polecam sesje metodą theta healling. Wchodząc w stan theta, jesteśmy w stanie dotrzeć do źródła problemu. Czasem wystarczą dwie, trzy sesje, czasem potrzeba ich więcej, bo problem okazuje się być bardziej złożony, ale praca tą metodą jest niezwykle uwalniająca na wielu poziomach.

Pamiętam, jak któregoś razu napisał do mnie 40. letni mężczyzna mocno umęczony pasmem porażek, których doznawał praktycznie na każdym polu. Za cokolwiek by się nie zabrał, finalnie kończyło się to fiaskiem, albo brakiem możliwości dokończenia podjętego działania. Coś go do tego stopnia blokowało, że kompletnie nie potrafił przerwać tego zaklętego kręgu. Cierpiał na notoryczny brak pieniędzy. Nie potrafił stworzyć żadnego poważnego związku, bo ilekroć poznawał jakąś kobietę, to po kilku spotkaniach zawsze czuł z jej strony pogardę i upokorzenie. Szukał pomocy u wielu terapeutów i próbował zgłębić problem na wiele sposobów. Niestety jak dotąd bezskutecznie. Aż dowiedział się o metodzie Theta Healling i postanowił spróbować.

Umówiliśmy się na sesję. Kiedy podczas spotkania weszliśmy w stan theta, test ciała pokazał mi, że źródło problemu znajduje się na poziomie podstawowym. Cofnęliśmy się do momentu, kiedy mój klient miał siedem lat. Wówczas pokazała mu się taka scena: jest na wakacjach u dziadka, gdzie aktualnie trwa zbiór rzepaku. Wszyscy w gospodarstwie pracują w pocie czoła, przenosząc worki z rzepakiem z przyczepy na strych. Mój klient, wówczas siedmioletni chłopiec, z zapałem przygląda się sytuacji i podejmuje decyzję, że również będzie uczestniczył w akcji, pomagając nosić worki. Chwyta ów worek, który waży nie mało i zaczyna z nim wchodzić po schodach. Świadkiem sytuacji jest ciocia chłopca, która wpada w panikę i zaczyna lamentować, że chłopiec sobie na pewno zrobi krzywdę, podźwiga się, bo worek jest przecież bardzo ciężki, że ktoś natychmiast musi mu pomóc i zabrać od niego ten worek. W małym chłopcu z miejsca rodzi się poczucie upokorzenia, bo w jego przekonaniu, na pewno dałby sobie radę, ale kiedy ciocia narobiła rabanu i skierowała na niego/jego nieudolność całą uwagę, jego kiełkująca męskość została mu całkowicie odebrana, wręcz podeptana. Żeby tego było mało, ciocia była tak przejęta tą sytuacją, że debatowała o niej przy kolacji, tym bardziej utwierdzając chłopca w przekonaniu, że jest słaby i do niczego się nie nadaje. Mózg dziecka zakodował to sobie tak głęboko, że pokłosie tej sytuacji daje o sobie znać w dorosłym życiu praktycznie w każdej dziedzinie. Negatywne doświadczenia aktywują się za każdym razem, kiedy przychodzi mu podjąć jakąkolwiek próbę działania. Po rozpoznaniu źródła problemu przy pomocy Stwórcy w stanie theta wyciągnąłem wszystkie negatywne przekonania i zastąpiłem je przekonaniem: jestem wystarczający dokładnie taki, jaki jestem, znam swoją wartość, znam swoją moc i siłę. Nie muszę nikomu niczego udowadniać, bo wszystko, co wypływa ze mnie jest dokładnie takie jakie być powinno. Następnie zrobiliśmy test ciała, który pokazał mi, że owszem, ten problem został rozwiązany, ale jeszcze nie dotarliśmy do korzenia.

Podczas kolejnego spotkania, gdy weszliśmy w stan theta, klientowi ukazał się moment jego narodzin. Ogromny ból, który towarzyszył jego mamie podczas wydawania go na świat, jej krzyki, złość na nienarodzone jeszcze dziecko, które w tamtej chwil w odczuciu matki było źródłem jej ogromnego cierpienia, a później jej wielkie rozczarowanie, kiedy dowiedziała się, że urodziła syna i jednoczesne odrzucenie tego syna, który nie spełnił jej podstawowych oczekiwań. Matka pragnęła córki, a urodził się syn, chłopiec. To rozczarowanie płcią mój klient odczuwał przez długi czas, matka się z tym nie kryła i dawała mu to odczuć praktycznie na każdym kroku. Stąd jego nieustające uczucie bycia upokarzanym przez kobiety i brak możliwości stworzenia zdrowej, szczęśliwej relacji z kobietą.

Kiedy dotarliśmy do korzenia problemu, mogłem z poziomu theta uzdrowić to przekonanie i zastąpić je pozytywnymi uczuciami. Uczuciem akceptacji, miłości, uczuciem bycia docenionym i chcianym. Piękny był to moment, który zapoczątkował wiele pozytywnych zmian w życiu mojego klienta. Pozwolił mu w końcu z pełną odpowiedzialnością zacząć kreować swoje życie. Założył swoją firmę, która pozwoliła mu na realizowanie swoich pasji, poznał kobietę, z którą założył rodzinę, zaczął odnosić sukcesy, ale przede wszystkim nauczył się kochać i akceptować siebie.

 

 

THETA HEALING – o uzdrawiającej mocy zmiany przekonań

Każda zmiana zaczyna się od nas. Tak było, jest i będzie. Ale na każdą zmianę musimy być zwyczajnie gotowi, bo siłą jeszcze nigdy nikomu nie udało się trwale zmienić swojego życia. Siłą, czy wbrew sobie. Czasem opór wewnątrz nas jest tak duży, że potrzeba cierpliwości i dania sobie przyzwolenia na to, by pewne rzeczy nam się pokazały, zamanifestowały na tyle mocno, by poczuć gotowość do ruszenia do przodu. Gotowość do tego, by przyjrzeć się swoim lękom, traumom.

Pamiętam, jak któregoś razu przyszła do mnie na sesję klientka, która miała wręcz obsesję na punkcie szczepień. Panicznie bała się skutków ubocznych. Była przekonana, że szczepienia to globalny spisek mający na celu zagładę ludzkości.

Na co dzień wiodła wygodne, komfortowe życie u boku męża-biznesmena, ale jej myśli zatruwało przeświadczenie, że musi za wszelką cenę chronić siebie i swoją rodzinę przed szczepionkami. Rozważała nawet sprzedaż dobytku i wyjazd z całą rodziną za granicę, by uciec przed widmem szczepionkowej trucizny, ale ten pomysł finalnie porzuciła, bo stwierdziła, że jak przyjdzie co do czego, to i tak system ją dopadnie.

Wysłuchałem jej uważnie i przeszliśmy do sesji, żeby uzdrowić jej przekonania. Kiedy już klientka weszła w stan theta, poprosiłem ją, by cofnęła się do momentu, kiedy była w łonie matki i żeby przypomniała sobie, jakie myśli i uczucia jej wtedy towarzyszyły, co widzi, kiedy wraca do tego okresu. W odpowiedzi usłyszałem, że bardzo mocno pokazuje jej się sytuacja, w której jej tata wraz z babcią (mamą mamy) spiskowali, by podać matce klientki środek wczesnoporonny. Mama klientka była w trakcie studiów, a ciąża była nieplanowana i według ojca klientki oraz jej babci mogła pokrzyżować plany zawodowe, oraz życiowe zarówno matki jak i ojca. Ta wizja była na tyle bolesna dla klientki, że zdecydowała się zakończyć sesję. Na tamten moment nie była gotowa zmierzyć się z tym, co jej się pokazało. Wróciła do mnie dopiero po kilku tygodniach. Potrzebowała czasu, by sobie to wszystko na spokojnie przemyśleć, poukładać, zdecydować się na pewne kroki. Jednym z takich kroków była rozmowa z ojcem, w której opowiedziała mu o tym, co jej się pokazało i zapytała, czy to prawda. Ojciec przyznał, że faktycznie tak było. Szczerze przeprosił córkę w zamian uzyskując od niej wybaczenie. Nie była to łatwa rozmowa, ale doprowadziła do ogromnego oczyszczenia i uzdrowienia na wielu poziomach w wyniku tego zniknął jej paniczny strach.

Minęły dwa tygodnie. Klientka przyszła na kolejną sesję. Zapytałem, czy w końcu czuje spokój? Usłyszałem w odpowiedzi, że w kwestii szczepionek jej lęk się ulotnił, ale równolegle odczuwa ciągły niedosyt, brak spełnienia, brak radości życia. Choć obiektywnie ma wszystko, czuje się wypalona, niepełna. Po raz kolejny weszliśmy w stan theta, by dowiedzieć się, co się kryje za tymi uczuciami, co ją blokuje w połączeniu ze Stwórcą? W wyniku tej sesji klientka zdobyła się na odwagę i opowiedziała mi, że w młodości prowadziła dość intensywne życie seksualne, często zmieniała partnerów i w chwili obecnej ma z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Często wraca do tych wspomnień i w związku z tym źle o sobie myśli. Otworzyła się i pozwoliła sobie, żeby te wszystkie uczucia z niej wypłynęły. Dzięki temu mogliśmy jej uzdrowić z poziomu theta. Tak też się stało. Jej poczucie winy zostało rozpuszczone, jej wszystkie lęki i obawy związane z tą sytuacją zostały uleczone. Po zakończonej sesji klientka poczuła ogromną ulgę.

Po czasie dowiedziałem się, że otworzyła swój biznes i zaczęła realizować swoje pasje artystyczne. Odzyskała spokój ducha i w końcu zaczęła żyć i oddychać pełną piersią.

 

Miłość

Najważniejszą miłością jest miłość do samego siebie. Jest to nieodzowny warunek do wykreowania czegokolwiek, czego pragniemy. Przyciągając coś do swojego życia, nie zapominajmy o tym, żeby wysłać do Wszechświata informację, że w pełni zasługujemy na wszystko, co najpiękniejsze, bo jesteśmy cudowni i godni największej miłości. Miłość do siebie jest też punktem wyjścia do szczęśliwego związku, ponieważ tylko wtedy, kiedy naprawdę kochamy siebie, jesteśmy w stanie przyciągnąć partnera, który obdarzy nas prawdziwym uczuciem. Tak działa zasada lustra - zapraszamy do swego życia tylko to, co mamy w sobie. Jeśli chcemy, by ktoś nas pokochał, musimy sami siebie kochać. Jeśli chcemy szacunku, musimy szanować siebie.

 

Przebudzenie

Są takie słowa, które nie odnoszą się do niczego. Na przykład: „Jestem Hindusem”. Przypuśćmy, że jestem jeńcem wojennym w Pakistanie i mówią mi:

– Zamierzamy cię dzisiaj zabrać za granicę, abyś mógł rzucić okiem na swój kraj.

Przewożą mnie więc za granicę, patrzę poprzez nią i myślę: „Och, mój kraj, mój piękny kraj. Widzę wioski, drzewa i wzgórza. To mój rodzinny kraj”. Po chwili jednak jeden ze strażników mówi:

– Przepraszam, ale pomyliliśmy się. Musimy pojechać jeszcze z dziesięć mil.

Czego dotyczyła moja reakcja? Niczego. Miałem w umyśle słowo „Indie”. Ale drzewa to nie Indie. Drzewa to drzewa. W rzeczywistości nie istnieją granice pomiędzy krajami. To ludzki umysł je stworzył.
Zazwyczaj należący do głupich, ograniczonych polityków. Kiedyś mój kraj był jednym krajem, teraz są już z niego cztery. Gdybyśmy byli mniej czujni, byłoby ich sześć. Mielibyśmy wówczas sześć flag, sześć armii. Dlatego jeszcze nikt nie złapał mnie na tym, bym oddawał honory fladze. Wszystkie flagi narodowe napawają mnie odrazą, gdyż są fałszywymi bogami. Komu mam oddawać honor? Mogę oddać honor ludzkości, ale nie fladze otoczonej armią.

Flagi istnieją jedynie w głowach ludzi. W każdym razie słownik nasz zawiera tysiące słów, które nie mają żadnego odniesienia do rzeczywistości. Ale wyzwalają w nas wielkie emocje! Zaczynamy więc widzieć coś, czego nie ma. Naprawdę widzimy indyjskie góry, podczas gdy ich nie ma i naprawdę widzimy Hindusów, którzy nie istnieją. Istnieją jedynie wasze amerykańskie uwarunkowania. Ale to nie jest coś specjalnie godnego podziwu. W krajach Trzeciego Świata wiele się dziś mówi o „inkulturacji”.

Czym jest to, co zwiemy „kulturą”?
Nie jestem tym słowem zachwycony. Czy oznacza ono, że masz chęć zrobić coś, ponieważ uwarunkowano ciebie tak, abyś to zrobił? Że chciałbyś czuć coś, ponieważ tak cię uwarunkowano? Czy oznacza to mechanicznie podejmowane reakcje? Wyobraźmy sobie amerykańskie dziecko zaadoptowane przez rosyjską parę i wychowywane w Rosji. Nie ma pojęcia, że urodziło się w Ameryce. Wychowywane jest w kulturze rosyjskiej i umiera dla Matki Rosji. Nienawidzi Amerykanów. Dziecko to zostaje wpisane w określoną kulturę, nasycone literaturą. Patrzy na świat oczyma nabytej kultury.

Możesz nawet powiedzieć, że nosi swą kulturę ze sobą, tak jak ubranie. Kobieta hinduska nosi sari, amerykańska coś innego. Japonka nosiłaby kimono. Nikt nie identyfikuje się z ubiorem. A wy chcecie nosić swą kulturę z większym zaangażowaniem niż ubranie. Szczycicie się swą kulturą. Uczy się was, że macie być z niej dumni. Pozwólcie mi wyrazić to najdosadniej, jak umiem.

Mam przyjaciela, jezuitę, który powiedział mi kiedyś: „Zawsze gdy widzę żebraka lub biedaka, nie mogę nie dać mu jałmużny. Nauczyła mnie tego matka.” Jego matka częstowała posiłkiem każdego biednego, który stanął na jej drodze.
Powiedziałem mu: „Joe, to co robisz, to nie cnota. To jest jedynie przymus, całkiem miły z punktu widzenia żebraka, niemniej jednak przymus.” Przypominam sobie też innego jezuitę, który zwierzył się na spotkaniu swego zgromadzenia w Bombaju: „Mam osiemdziesiąt lat, jestem jezuitą od lat sześćdziesięciu pięciu. Ani razu nie zaniedbałem swej godzinnej medytacji, ani razu.” Może to być bardzo chwalebne, ale też może to być jedynie przymus. Nie ma nic wspaniałego w tym, że pozostajemy jedynie mechanizmem.

Piękno czynu nie polega na tym, że stał się on nawykiem, ale na jego wrażliwości, świadomości, jasności spostrzegania i celowości reakcji. Mogę powiedzieć „tak” jednemu żebrakowi, a innemu „nie”.

Nie jestem zniewolony przez żadne uwarunkowania ani zaprogramowanie ze strony dotychczasowych doświadczeń lub mojej kultury. Nikt niczego mi nie wdrukował, a jeśli nawet – nie może to być podstawa moich reakcji. Jeśli ktoś miał złe doświadczenie z Amerykanami, albo pogryzł go pies, albo zatruł się jakimś pokarmem, to do końca życia te zdarzenia mają wywierać na niego wpływ? I to jest złe! Trzeba się od tego uwolnić.

Nie dźwigajcie brzemienia wszystkich swych przeszłych doświadczeń. Nauczcie się, co to znaczy w pełni czegoś doświadczać, następnie zostawcie to i przejdźcie do następnej chwili nieskażonej chwilą poprzednią.
Będziecie podróżować z bagażem tak lekkim, że zdołacie przejść przez ucho igielne. Poznacie, czym jest życie wieczne, ponieważ życie wieczne jest teraz, w bezczasowym „teraz”. Tylko tak osiągniecie życie wieczne.
A ileż to rzeczy dźwigamy!

Nigdy nie przystępujmy do zadania polegającego na uwolnieniu siebie bez porzucenia tego bagażu. Wówczas będziecie sobą. Przykro to stwierdzić, gdziekolwiek jestem, spotykam mahometan, którzy posługują się swą religią, modłami, Koranem, aby uniemożliwić sobie spełnienie tego zadania. To samo dotyczy Hindusów i chrześcijan.

Czy potraficie sobie wyobrazić człowieka, który nie znajduje się już dłużej pod wpływem słów? Można zarzucić go dowolną ilością słów, a on nadal będzie traktować cię tak, jak na to zasłużyłeś. Możesz mu powiedzieć:
„Jestem premierem, prezesem, kardynałem, arcybiskupem takim a takim” – a on nadal będzie cię traktować jak zwyczajnego człowieka, będzie cię widzieć takim, jakim jesteś. Jego patrzenie na świat nie jest skażone etykietkami.

A. De Mello – Przebudzenie

 

Miłość

W hawajskim tłumaczeniu Aloha oznacza: „Być z kimś tu i teraz i być szczęśliwym”. To bardzo proste, a zarazem piękne. Być tu i teraz i być szczęśliwym. To jest esencja miłości. Czuć po prostu szczęście z możliwości bycia tu i teraz z kimś lub czymś. Nie ma tu żadnego bólu, strachu, niespełnienia, żalu… jest po prostu miłość.

Wszystkie negatywne wyobrażenia ograniczają miłość. Wszystkie awersje sprawiają, że nie czujemy szczęścia z przebywania z jakąś osobą, bądź rzeczą. W naszych umysłach kryją się różnego rodzaju fałszywe i nieczyste poglądy dotyczące ludzi. Oceny umysłu i iluzje ograniczają czysty pogląd rzeczywistości. Umysł ocenia ludzi jako złych, brzydkich itp.. taki pogląd może nas tylko odciąć od szczęścia, czyli miłości.

Wyobraź sobie, że nie oceniasz i niczego nie oczekujesz od drugiego człowieka. Siedzicie naprzeciwko siebie i niczego od siebie nie oczekujecie. Akceptujesz w pełni jego wolność, a on akceptuje Twoją. Nic was nie łączy oprócz siedzenia razem. Nie ma żadnego lęku, czy pożądania. Jest całkowita czystość i przyjemność. Co się wtedy stanie? Ogarnie Was całkowite uczucie szczęścia i radości. W waszych sercach będzie wibrowała delikatnie miłość. Będziecie otoczeni błogością i pięknem. Łagodny uśmiech zagości na waszych twarzach. Będzie miłość do drugiego człowieka i do siebie. Będziecie z tą osobą przeżywali „Tu i teraz”, tak po prostu. To wzbudza prawdziwą miłość istnienia. Miłość tylko dlatego, że jesteście.

Idąc dalej, miłość może płynąć nawet kiedy siedzi się w samotności. Miłość istnienia. Jest to naturalny stan istoty ludzkiej.

To wszystko jest dla ciebie możliwe. Wystarczy pozbyć się awersji i lęku. Zauważyć, że ponad umysłem wszyscy stanowimy jedność. Wtedy lęk i nienawiść same opadają, ponieważ nie ma nikogo, kto by zagrażał. Kiedy nic nie przeszkadza miłości, zaczyna ona płynąć sama. Natura człowieka jest pierwotnie dobra. Człowiek jest istotą miłości, z miłości i dla miłości. Człowiek jest boskim stworzeniem.

 

Czas

Wielkie zdziwienie wywołuje czasem stwierdzenie typu: „Czas nie istnieje”. Dla nas, jako ludzi nauki, czas jest podstawowym kryterium działania. Wszystko opiera się na czasie. Cały świat jest zsynchronizowany godzinami. Wszystko odbywa się w jakimś czasie. Dlatego taki popłoch sieje stwierdzenie o braku czasu. Ludzie nie chcą nawet słyszeć, że tak naprawdę czas nie istnieje.

Tu trzeba zauważyć, że czas jest tylko miarą ruchu. To co nazywamy dniem, jest spowodowane ruchem naszej planety względem słońca. Można nad tym pomedytować i zauważyć iż faktycznie czas nie istnieje. Czas jest tylko mentalnym tworem, który nas ogranicza (umiejscawia w punkcie).

Łącząc to z pierwszą zasadą traktującą o względności postrzegania, można stwierdzić, że czas płynie inaczej dla każdej istoty. Jeśli ktoś się śpieszy, ma mało czasu. Jeśli ktoś jest spokojny i wie, że zdąży, ma faktycznie wystarczająco dużo czasu. Kto chce „mieć czas” ten go ma. Ta różnica wynika tylko z wyobrażenia o czasie.

Czasem zdarzają się chwile, gdy się wydaje, że czas zatrzymał się w miejscu. Np. w medytacji lub w śnie można takiego uczucia doznać. Właściwie wtedy czas faktycznie zatrzymuje się w miejscu, dla doświadczającego. Dla obserwatorów z zewnątrz, mogło minąć 15 minut. Tym samym dla medytującego (czy śniącego) mogło minąć w jego ocenie pół dnia. Lub odwrotnie. Wszystko jest względne.

Kojeną rzeczą, która wynika z fenomenu braku czasu, jest brak przeszłości i przyszłości. Przeszłość nie istnieje. Jedyne co istnieje, to nasze wyobrażenie o niej. To co pamiętamy, to poprzednie stany świadomości, które wpływają na nasze aktualne życie, czyli na teraźniejszość. Wszystkie poprzednie doświadczenia zbudowały to, co zwiemy teraźniejszością. Dokładniej zbudowały pogląd na rzeczywistość.

Wszystkie karmiczne obciążenia czy zasługi, przejawiają się w teraźniejszości dzięki aktualnym stanom energii człowieka. Jeśli przez cały czas gromadziliśmy negatywną karmę, czyli rozwijaliśmy negatywne tendencje i cechy, to nasze pole jest pełne niekorzystnych energii. Otacza nas niekorzystna rzeczywistość. Jeśli natomiast rozwijaliśmy pozytywne cechy, zbieraliśmy zasługę karmiczną, wtedy nasz umysł pełen pozytywów, kreuje cudowną rzeczywistość. Jesteśmy otoczeni wysokowibracyjną energią.

Na uwagę zasługuje fakt, że karma się ciągle zmienia. Ponieważ jesteśmy w stanie zmieniać swoje myśli, przyzwyczajenia, dlatego potrafimy zmieniać naszą teraźniejszość. To naprawdę jest bardzo proste. Poprzez rozwijanie pozytywnych cech, szczęścia, miłości i harmonii, zmieniamy negatywną karmę na pozytywną. Zmieniamy nasze życie.

Uwalniając się całkowicie od programów i wyobrażeń, ogniskujemy świadomość na chwili teraźniejszej. Tylko w teraźniejszości jest istnienie. Nic nie istnieje poza teraźniejszością. Dlatego moment mocy jest teraz. Błądząc myślami poza teraźniejszość jesteśmy rozproszeni i słabi energetycznie. Każda praktyka duchowa koncentruje się na teraźniejszości. Tak samo dla kahuny ważny jest tylko teraźniejszy moment, w którym może działać.

 

Energia

Świat jest zbudowany z energii. Wszystko jest energią, a różni się „gęstością”, czy też jakością(wibracjami). Jednak to ta sama energia pod innymi postaciami. Bardzo ważną cechą energii jest to, że potrafi się skupiać i organizować. Człowiek jest skupiskiem najróżniejszych energii, dlatego przejawia się na bardzo szerokim paśmie rzeczywistości.

Ciało człowieka jest zbudowane z atomów, a te z kolei nie są niczym innym jak energią, tyle że niskowibracyjną. Subtelniejszym ciałem człowieka jest ciało eteryczne, przewodzące subtelniejszą energię niezbędną do życia. Jeszcze subtelniejszym ciałem energetycznym jest ciało astralne. To w nim mieści się energia uczuć. Jeszcze wyżej jest ciało mentalne, wypełnione delikatną energią myśli. Najsubtelniejszym ciałem otaczającym człowieka, jest ciało przyczynowe. Na tym poziomie wszyscy jesteśmy jednością. Na tym poziomie, wszyscy „nachodzimy” na siebie i tworzymy jedną całość.

Człowiek jest po prostu pewnym skupiskiem (zagęszczeniem energii), jednak najsubtelniejsze przenikają się wzajemnie. Dlatego nie ma oddzielenia. Nie jesteśmy oddzieleni od Boga, od wszechświata, od samych siebie. Wszyscy jesteśmy tym światem. Takie podejście potrafi wzbudzić nieograniczoną miłość do istnienia. Warto nad tym pomedytować.

Energia podąża za uwagą. Mamy wolną wolę i tą wolą potrafimy kierować energią. Możemy ja posłać gdziekolwiek chcemy i zrobić z nią cokolwiek chcemy. Jest to podobne do przemieszczania się świadomości. Ogniskując świadomość na jakiejś rzeczy powodujemy ruch energii, a ruch powoduje wzrost (doenergetyzowanie), lub utratę energii. Czyli to na czym się skupiamy, to w nas się rozwija. Z kolei to czym się nie zajmujemy, zanika.

Tworząc myślokształt, dajemy mu energię. Taka myśl trwa przy nas i oddziałuje na nasze ciała wyższe. Jest tak silna jak energia, z której powstała. Możemy tą myśl wzmacniać, posyłając jej więcej energii, czyli świadomie o niej myśleć. Wtedy uwaga skupiona jest na myśli i energia tam podąża. Można też osłabić dany myślokształt. Aby to zrobić warto sobie uświadomić jego nieprzydatność i absurdalność. Wtedy podświadomość przestaje kierować do niego energię. Można go także zastąpić jakąś inną myślą, na której trzeba się skupić, aby stała się mocniejsza od starej.

Tak właśnie działają afirmacje. Dostarczamy tyle energii nowej myśli, aby zastąpić starą. Im więcej energii ma stara myśl, tym więcej należy dostarczyć nowej myśli, aby nastąpiło całkowite wyparcie. Dlatego niektóre tematy tak trudno się afirmuje i jest to czasochłonne. Ponieważ stare myślokształty są ugruntowane i posiadają spory potencjał energetyczny.

To czym się zajmujemy rozwija się w poszczególnych ciałach energetycznych. Dlatego warto dbać o czystość własnych energii. Nie tylko czystość ciała, ale także czystość pożywienia, czystość uczuć i myśli.

Własną świadomością możemy kierować energią. To zjawisko wykorzystuje się w rozwoju duchowym. To na czym się skupia umysł staje się rzeczywistością. Nie ma od tej zasady wyjątków. Nie bez powodu człowiek jest nazwany wielkim kreatorem. Nie bez powodu jesteśmy boskimi dziećmi. Mamy wolną wolę i moc kreacji, dlatego możemy bawić się w nieograniczonym wszechświecie.

W miarę rozwoju, dochodzi się do punktu, kiedy kreacja staje się niepotrzebna. Wyraźnie widać, że wszystkie rzeczy zależą od umysłu i od poglądu na rzeczywistość. Wtedy przychodzi czas wyjścia ponad tą zabawę z materią, do świadomości boskiej.

 

Wszechświat

Wszechświat sam w sobie jest polem o nieograniczonych możliwościach. Naprawdę, żyjemy w nieograniczonym wszechświecie. Ktoś stwierdzi, że fizyka ogranicza wszechświat. Tylko prawa fizyki jakoś dziwnie się naginają, jeśli dochodzimy do rzeczy tak abstrakcyjnych jak np. czarne dziury, czy materia przy prędkości światła. Poza tym fizyka, podobnie jak matematyka, opisuje nasz system wyobrażeń o wszechświecie.

Wszechświat jest nieograniczony. Więc dlaczego My, będąc cząstką wszechświata jesteśmy ograniczeni? I czym jesteśmy ograniczeni?

Po pierwsze, aby doświadczyć czegoś w nieskończoności, trzeba to ograniczyć. Aby zaistniało doświadczenie, potrzeba granic. W tym wypadku są to granice naszej percepcji, czyli postrzegania. Dzięki nim możemy doświadczać, a co za tym idzie rozwijać się. Dzięki nim możemy właściwie istnieć. Mając ograniczone pole postrzegania, mamy również ograniczoną w pewien sposób świadomość. W miarę poszerzania świadomości, czyli rozwoju, granice się zacierają. Staje się jasne, że nie ma granic, nie ma oddzielenia, nie ma końca. Wszystko jest nieskończonym przejawem boskiego procesy, w którym my również mamy udział. Jesteśmy jego częścią.

Ograniczenia wynikają tylko z naszych ograniczonych poglądów. Jeśli nie wierzymy w cuda, one nie pojawią się w naszym życiu. To jest jasne, ponieważ sami ograniczamy naszą rzeczywistość. Sami swoimi myślami ograniczamy wszechświat. Zupełnie niepotrzebnie.

Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy w taką możliwość. Tu ocieramy się o mistykę. W niektórych kręgach cudowne uzdrawianie jest na porządku dziennym. Niektórzy są świadkami niesamowitych materializacji, czy nawet teleportacji. Z kolei inni traktują to jako wielkie bajki i oszustwa. I właśnie ci tego nigdy nie doświadczą, nigdy nie znajdą się w pobliżu takiego cudu, ponieważ ich umysł nie dopuszcza takiej możliwości. W ich rzeczywistości nie ma na to miejsca.

Teraz sobie pomyśl, co by się stało, gdybyś uwierzył w coś cudownego. Wtedy prędzej czy później pojawiłoby się to w Twoim życiu. Zaczęłyby się dziać realne cuda, ponieważ wszechświat nie ma ograniczeń, a Ty z tej cechy możesz dowoli korzystać. Nie wiem czy wiesz, ale żyjesz naprawdę w magicznej i wspaniałej rzeczywistości.

Jeśli uświadomisz sobie sen o rzeczywistości, wyjdziesz ponad jej ograniczenia.